Blog

Blog

NIKARAGUA – wulkan Telica 1061m – jeden z najaktywniejszych

Krater wulkanu Telica, widziany z wierzchołka, Nikaragua.
Dopiero co wróciłem z volcanoboardingu a już ruszałem na wulkan Telica. Szalone tempo. Nawet nie miałem czasu na chwilę wrócić do hostelu po kask i lepszą maskę. Dojazd pod wulkan zajął półtorej godziny, z tego godzinę szutrami. To jest zwykle mój największy problem – dostać się pod wulkan. Wynajęcie prywatnego transportu byłoby czasochłonne, dużo trudniejsze i droższe, niż podłączyć się do wycieczki. Zapłaciłem 35usd. Miała polegać na oglądaniu krateru i zachodu słońca.

Postój nastąpił na wysokości 660m. Kilka firm przywiozło swoje grupy. Pod krater podchodzi się łatwą ścieżką, około godzinę, spacerowo. Z Telici wydobywa się dużo bardzo toksycznych gazów, a to oznacza, że lawa jest blisko. Mówi się, że to taka gorsza wersja wulkanu Masaya, pod względem obserwacji lawy.

Skraj krateru zbudowany jest z wulkanicznego zlepieńca, który w każdej chwili może się oberwać. Nie ma żadnych barierek ochronnych, tak lubię. Chociaż turyści nie zdają sobie sprawy z tego o czym napiszę trochę później. Nawet jakiś lokalny człowiek wniósł małą lodówkę i sprzedawał napoje po 50 cordoba (blisko 2 dolary).

Punkt widokowy znajduje się praktycznie tam, gdzie krater jest najniżej. Mnie interesował też wierzchołek. Ruszyłem stromym, stwardniałym, ale kruszącym się zboczem. Wpierw do spłaszczenia w partiach szczytowych krateru, a potem jeszcze spory kawałek na najwyższy punkt. Fragmenty przy kraterze były spękane. Znalazłem się ze 200 metrów wyżej niż punkt widokowy. Piękny zachód słońca, gazy. Fragment starego krateru, w formie półki, pod szczytem. GPS wskazał 1065m z dokładnością do 4m. Czyli wszystko się zgadza, jego wysokość to 1061m. Chwilę zabawiłem w tej partii Telici. Oferowała wspaniałą panoramę wulkaniczną od San Cristobal po Momotombo. W internecie nie znalazłem żadnych zdjęć z wierzchołka.

Ruszyłem w dół. Blisko punktu widokowego patrzę, a tu się wspina pomocnik z naszej firmy, chłopak z Nikaraguy. Po mnie, jak się okazuje. Rzecz jasna na szczyt żadnej ścieżki nie było i widać, że tam się nie chodzi. Ale gdybyśmy zapytali turystów czy mięliby ochotę, pewnie wszyscy powiedzieliby że nie, bo po co się męczyć. Chłopak sobie zupełnie nie radził, mnie próbował coś sugerować, którędy mam schodzić. Mimo że znajdował się przed najstromszym fragmentem, to zadanie go przerastało. Szybko swoimi technikami zszedłem do ścieżki i czekałem na biedaka. Zszedł przestraszony, zmęczony, spocony. I zdziwiony – po co tam poszedłem? Dla mnie to oczywiste. Chciałem zobaczyć jak najwięcej wulkanu Telica, a partie szczytowe okazały się ciekawe oraz widokowe. Dziwi się, że skaczę po skałach, nie widać po mnie cienia zmęczenia, jakiegokolwiek strachu. Bo niby po czym? Ty tego nie wiesz, ale dla mnie to chleb powszedni. Gdyby ustalano rekord świata, kto ile kilometrów przeszedł po wulkanach, miałbym spore szanse na zwycięstwo. Nasz przewodnik, zdaje się że z USA, nie robi najmniejszej uwagi, za to chce bardzo zobaczyć zdjęcia i czy Telica naprawdę ma tyle wysokości ile mówią. On na szczycie nigdy nie był. Pokazuję. Zresztą wiedział czym się zajmuję jeśli chodzi o wulkany, nie powinien się dziwić.

Wszyscy zmienili miejsce pobytu, teraz jesteśmy kawałek od krateru, by obserwować zachód słońca. Jest tutaj mała jaskinia z licznymi nietoperzami, wąwóz. Widok na inne wulkany. A także na pożar lasu w dole. Dostajemy od firmy kanapki i orzeszki.

Podchodzi do mnie kanadyjska para. Wiekowo około 50-tki. Z gościem chwilę rozmawiamy o Vancouver, w którym byłem. Ale nagle kobieta rozpoczyna z zaskoczenia tyradę na mnie. Za moje wejście na szczyt Telici. Wariatka czy co? Nie, Kanadyjka. Nie zdziwiłem się. Mówię, że Kanadyjczycy to Francuzi Ameryki Północnej. Jedni i drudzy są upierdliwi i mądralińscy.

Żeby było bardziej żenująco, kobieta robi z siebie idiotkę. To mi coraz bardziej doskwiera. Trudno znaleźć osobę, z którą można porozmawiać na poziomie, merytorycznie, która ma jakąś wiedzę, szersze spojrzenie na świat, na jakiś konkretny temat. W takich sytuacjach jak ta, nigdy nie wdaję się w dyskusję, bo to bez sensu. Jak ktoś nic nie rozumie, patrzy bardzo wąsko, tylko ze swojego punktu widzenia, szkoda mojego wysiłku, by coś tłumaczyć.

Słyszę więc, jaką głupotę zrobiłem, jak niebezpieczne to było, moje wejście na szczyt. Że tam nie wolno. Że nasz przewodnik mógł mieć kłopoty, gdyby coś mi się stało. I tak dobre pięć minut. Z grzeczności szedłem obok niej, słuchałem, ale nie odezwałem się ani słowem. Wkurzona Kanadyjka w końcu pyta: czy rozumiem po angielsku? Moja spokojna odpowiedź: not for you (nie dla ciebie). Nie odezwała się już ani słowem. Poszła do męża, który nie chciał brać w tym udziału.

A co ja jej mogłem wyjaśnić, a czego by i tak nie zrozumiała? Zacznijmy od tego, że ona nie wiedziała kim jestem i czym się zajmuję oraz jakie mam doświadczenie na wulkanach. Zakładanie z góry, że wszyscy są tacy sami jak ona, nie jest mądre. Nigdy i nigdzie nie było powiedziane, że nie można wchodzić na szczyt Telici. Podpisałem oświadczenie, że firma nie odpowiada za nic, jeśli cokolwiek stanie mi się na wulkanie. Równie dobrze mogłem spać do krateru z punktu widokowego albo złamać sobie nogę. Punkt widokowy na Telice w razie erupcji jest niebezpieczny. Jest nisko, więc bomby wulkaniczne mogą tam dolecieć. Skraj wulkanu jest sypki, w razie erupcji, wstrząsu, 2-3 metry od razu mogą wpaść do krateru i wszyscy znajdujący się tam ludzie. Paradoksalnie wchodząc na szczyt i będąc na szczycie, byłem najbezpieczniejszy z wszystkich znajdujących się osób w masywie wulkanu. Bo to bezpieczne miejsce, oddalone od krateru. Oczywiście przewodnicy i turyści w razie dużej erupcji nie mięliby pojęcia co zrobić – zginęliby. A ja bym się uratował. Bo wiem co robić, bo miałem odpowiednie buty, nie najlepszą z zabranych, ale miałem maskę przeciwgazową. Długie spodnie, gogle, rękawiczki i wybitną umiejętność chodzenia po skałach wulkanicznych. A ona i inni, w adidaskach (niektórzy w sandałach), krótkie spodenki, krótkie koszulki, zero jakiegokolwiek ekwipunku. Zero doświadczenia wulkanicznego, nawet na ścieżce się potykali i chodzili koszmarnie wolno, bo nie potrafili inaczej. I ktoś taki, patrzący tylko ze swojego punktu widzenia, wie lepiej co zrobiłem, co wolno, co było niebezpieczne. Nie lubię kompromitować ludzi, najlepszym wyjściem było zachować milczenie. Ten sam chłopak, przewodnik, zapomniałem imienia, był ze mną i kilkoma osobami na San Cristobal kolejnego dnia, ale na wyciecze, jako uczestnik. I nadal nie wspomniał ani słowem o Telice. A więc z jego punktu widzenia wszystko było w porządku. Ale nie z punktu widzenia jednej niezrównoważonej psychicznie Kanadyjki. Bywa.

Po zachodzie słońca, już po zmroku, wróciliśmy nad krater, by spróbować dojrzeć lawę. Dlatego na nocne oglądanie Telici trzeba mieć latarkę. Nie zdziwię nikogo, że większość osób korzystała z latarki w telefonie. Chciałbym widzieć jak w chwili erupcji wulkanu, z takim oświetleniem, gdy pełno gazów i nie ma atmosfery do oddychania, w adidaskach i pół nago, próbują się uratować.

Nad kraterem spotkałem ponownie Lucasa z Niemiec, z którym wchodziłem na Concepción. Chciał zobaczyć lawę i bardzo się dziwił, gdy mu powiedziałem, że przegapił wulkan do oglądania lawy – Masaya. Nie słyszał o nim. Zasugerowałem cofnięcie się, to nie tak daleko. A lawę udało nam się dojrzeć, lecz tylko malutkie nieliczne czerwone kropki w dole krateru. Na Masaya jest więcej lawy niż dymów, na Telice na odwrót, dlatego często w ogóle nie dojrzy się lawy. Za dużo gazów.

Wulkan Telica jest aktywny i całkiem często wybucha, ostatni raz przed moim przyjazdem w 2015 roku. Gdyby był w Kostaryce, nigdy nie można byłoby się nawet zbliżyć do niego (pisałem o tym kilka artykułów wcześniej).

Powrót trwał półtorej godziny, choć nasi kierowcy pedału gazu nie oszczędzali. Chwilę po 21:00 dotarliśmy do Leon. Kanadyjka próbowała na mnie naskarżyć w biurze firmy po przyjeździe, to też charakterystyczne dla tego narodu (i Francuzów). Ale ktoś jej odpowiedział: tak, Gregory, nasz specjalista od wulkanów, on wszędzie wchodzi. Uśmiechy na naszych twarzach. Kobieta kolejny raz się zdziwiła i wściekła wyszła z biura. Wszystkiego najlepszego Kanadyjko, chillout i nie wtrącaj się w nie swoje sprawy.

Ostatni wulkan w Nikaragui, który chciałem zobaczyć z bliska to San Cristobal, najwyższy w tym kraju, aktywny. By była jasność, zakomunikowałem firmie, że chcę wejść na szczyt. Usłyszałem – tak będzie. Pasowało mi, że jestem sam i że zapłacę za to 100usd. Tak naprawdę chodziło o sam transport, ale on byłby droższy, niż forma wycieczki, bo potrzeba znajomości drogi i auta 4x4. Okazało się, że dołączyła dwójka Niemców i mam zapłacić 70usd. Okay, niech tylko mnie dowiozą, a potem i tak zrobię swoje. Nikt mnie nie powstrzyma. Ustaliłem, że w drodze powrotnej odstawią mnie w mieście Chinandega, więc na czas zbiórki o czwartej rano, muszę być już spakowany. Mogłem pójść na kolację, drobne zakupy spożywcze i pakować się do hostelu. Noc zapowiadała się krótka.

Na zdjęciach: wulkan Telica z różnych ujęć, w tym z nad dolnych partii krateru i z samego szczytu. Widać pasmo wulkanów, aż po Momotombo, a na prawie nocnym zdjęciu, w tle jest San Cristóbal. Nie zabrakło zachodu słońca, jaskini, płonącego lasu, a w samej końcówce skorpiona. I czarnego zdjęcia z czerwonymi kropkami – to lawa.


Znajdź mnie

Reklama

Wydarzenia

Brak wydarzeń

nationalgeographic-box.jpg
redbull-225x150.jpg
tokfm-box.jpg
tvn24bis-225x150.jpg

Reklama

Image
Klauzula informacyjna RODO © 2025 Grzegorz Gawlik. All Rights Reserved.Projekt NRG Studio
stopka_plecak.png

Search