Nepalscy Szerpowie – cały świat gratuluje im zimowego wejścia na K2 - 16 stycznia 2021 roku. Równocześnie, zwłaszcza w świecie zachodnim można wyczuć pewne zdziwienie – a niepotrzebnie. Gdyby Nepalczycy od początku ery himalaizmu dysponowali takim sprzętem i takimi środkami finansowymi jak zachodnie ekspedycje, koronę Himalajów i Karakorum zdobyliby dużo wcześniej niż Reinhold Messner (ukończył w 1986r.), z zimową koroną też poradziliby sobie już dawno temu. Niestety przypięto im łatkę, że są to tylko tanio wynajęci pomocnicy podczas zdobywania gór najwyższych przez ludzi z bogatszych krajów, choć w praktyce często za nich odwalają większość roboty. Dlaczego tani? – bo żaden wykwalifikowany przewodnik alpejski, za takie pieniądze by nie pracował tyle i tak jak oni. Więc koszty wypraw, które wydają się drogie, byłyby bez Szerpów wiele razy droższe i mało kto wszedłby gdziekolwiek. Zresztą i przedmiotowa wyprawa na K2 była tak pomyślana, że finansują ją ludzie zachodu a oni pomagają im wejść na szczyt, jednak gdy okazało się, że są trzy razy wolniejsi, słabsi i bez umiejętności, sami powalczyli o górę, bo widocznie pełnili rolę nie tylko pomocników od najcięższej roboty, by inni możliwie łatwo i wygodnie weszli na szczyt. Dysponowali też wysokiej klasy sprzętem. Ale to tylko coś co pozwala myśleć o zorganizowaniu wyprawy, lecz co innego jest najważniejsze. Szerpowie są przyzwyczajeni do pracy w trudnych warunkach. Potrafią dobrze współpracować, tworzyć zespół, bo znacznie mniej myślą o sławie i pieniądzach, jakie może przynieść wspinaczkowy sukces, więcej myślą, by wyprawa się udała. Dla nich wyprawa bez zdobycia szczytu to porażka, dla zachodnich wypraw często przerabianie porażki w sukces, promowanie i zarabianie na opowieściach dlaczego się nie udało. Szerpowie wolą w takiej sytuacji nie mówić za dużo, bo dla nich jest to powód do wstydu.
Gdy zachodnie ekipy czekają na lepszą pogodę, jedzą smaczne rzeczy w mesie, przez łącza satelitarne promują się w mediach albo odpoczywają oglądając filmy, Nepalczycy się wspinają. Dlatego udało im się zdobyć K2.
Podejście Szerpów do działalności górskiej najlepiej zobrazuje przykład. Gdy pewnego razu wyznaczyłem podczas nepalskiego trekkingu wycieczkę na tybetańską pięciotysięczną przełęcz wskazując ją palcem, wydawało się że mój nepalski przewodnik wie o której mówię. Podczas wędrówki z grupą on szedł z szybszą jej częścią, a ja zamykałem tyły, by nikt się nie zgubił. Jednak w miejscu, gdzie należało skręcić na przełęcz nie czekał na mnie ani nie było widać by szedł do góry. Domyśliłem się że poszedł prosto. Mimo dużej wysokości biegnąc wzdłuż moreny lodowca dogoniłem go i pytam gdzie idzie? Wskazuje mi zupełnie inną przełęcz. Wiem że w ciągu jednego dnia tam nie dojdziemy i nie wrócimy, a nasza wycieczka była przewidziana na 10 godzin. Pomimo to pytam. Jak długo będziemy tam szli? 8-10 godzin jeszcze – odpowiada, a za nami były już 4. Ile będziemy wracać? Około 8 godzin. Kiedy wrócimy? Jutro. Gdzie będziemy spać? I wtedy zapaliła mu się czerwona lampka, bo zdał sobie sprawę, że nie mamy namiotów, śpiworów, jedzenia, ani nic na czym można by ugotować coś ciepłego. Dla części grupy skończyłoby się to śmiercią, dla pozostałej skrajnym wycieńczeniem i odmrożeniami. Na żadną pomoc nie moglibyśmy liczyć. Dlaczego ów przewodnik tak postąpił? Bo mimo że miał byle jakie ubranie, nie miał jedzenia, to skuliłby się pod jakimś głazem pod przełęczą, a rano jakby nigdy nic zszedł na dół. Duża wysokość, siarczysty mróz to nie problem, tylko pewne uniedogodnienie. Dla niego to normalne, dla mnie też, bo sam praktykuję takie patenty, ale dla normalnego człowieka to nienormalne. Poszliśmy na przełęcz wyznaczoną przeze mnie i przed zmrokiem wróciliśmy do hoteliku górskiego.
Ale co takiego Szerpowie zatem mają w sobie? Ogromną siłę i hart ducha. Dla nich to co ekstremalne dla ludzi zachodu wcale takie ekstremalne nie jest. Nie potrzebują wygód, radzą sobie też z dużo słabszym sprzętem, wytrzymają długo bez jedzenia i ciepłego napoju. Świetnie chodzą po górach, świetnie się wspinają, są bardzo sprawni i wytrzymali. Odważni. A do tego jak wykazały badania, ich organizmy urodzone na wysokościach, gdzie żyją na co dzień, są lepiej przystosowane do warunków wysokogórskich od nas – znacznie lepiej wykorzystują tlen. To jest właśnie odpowiedź dlaczego Szerpowie to pierwsi ludzie w historii, którzy zdobyli K2 zimą. Nie ma w tym absolutnie nic dziwnego. Więcej: SZERPOWIE - ludzie wschodu SHAR PA.
Szeroko rozumiany świat zachodu i tak się powinien cieszyć, że dopiero teraz Szerpowie mają możliwości przeprowadzania takich wypraw. Dzięki temu w tabelach pierwszych wejść króluje zachód. W innym wypadku tą kategorię zdominowaliby Nepalczycy. Bo wystarczyło trochę brytyjskich pieniędzy i możliwość udziału w wyprawie a w 1953 roku na Mount Evereście z Edmundem Hillarym stanął Nepalczyk Tenzing Norgay.
W styczniu 2021 roku się udało, bo Nepalczycy byli wstanie przeprowadzić wyprawę w pakistańskim Karakorum. Połączyli swoje siły i dzięki tej współpracy osiągnęli niesamowity wynik, bo na szczycie stanęło 10 osób jak podaje Wikipedia.
Ale nie cały zachodni świat alpinizmu chciał się z tym pogodzić. Bo oprócz gratulacji, pojawiły się głosy dyskredytujące to osiągnięcie, że takie wejście to nie wejście i nadal K2 czeka na zdobycie zimą. Działo się to w czasie, gdy jeszcze nie było pewne ile osób osiągnęło wierzchołek, mówiło się o wspomaganiu tlenem. Wejście z tlenem to zasadnicza różnica, bardzo duże ułatwienie, niektórzy nawet twierdzą że doping (więcej: Himalaje, Karakorum – NIEWYGODNA PRAWDA). Przyjmuje się, że takie wejście nie ma rangi sportowej i charakterystyczne jest dla wypraw komercyjnych, ich uczestnikami są amatorzy, którzy bez wydatnej pomocy Szerpów i dodatkowego tlenu nigdzie by nie weszli. Bywają jednak wyjątki, w końcu pierwsze wejście na Everest w 1953 roku odbyło się z tlenem, a nikt tego wyczynu nie kwestionuje. Lecz w tym konkretnym przypadku Nepalczycy weszli na K2 (8611 m ) nie tylko samodzielnie, ale Nirmal Purja wszedł bez tlenu. To powinno uciszyć malkontentów. Widać przy okazji zupełnie różne filozofie wspinaczki wysokogórskiej w obecnych czasach. Nepalczycy tak jak kiedyś za cel nadrzędny traktują sukces wyprawy a nie indywidualizm. Tworzą team. W świecie zachodnim uczestnicy wypraw są jak wolne elektrony, często udają współpracę, kalkulują i wiedzą, że jak będą pierwsi, przyjdzie sława, pieniądze, prestiż, książki sprzedadzą się w setkach tysięcy egzemplarzy. Więc niech wejdę albo ja albo nikt i róbmy kolejną wyprawę. Takie podejście się zemściło.
Polacy w himalaizmie zimowym napisali dotąd piękną kartę. W końcu to Krzysztof Wielicki i Leszek Cichy w lutym 1980 roku zdobyli pierwszy ośmiotysięcznik zimą - Mount Everest. Później też sukcesów nie brakowało. Była to polska specjalność. Jednak jakiś czas temu utraciliśmy monopol na zimową wspinaczkę. Ale zdobycie przez Szerpów K2 na pewno w Polsce nie cieszy wszystkich, bo to przecież my mieliśmy to zrobić. Od końca lat 80-tych XX wieku próbowaliśmy co najmniej kilkukrotnie – jako wyprawy narodowe i jako wyprawy prywatne. Najwięcej się mówiło i pisało o wyprawie 2002/2003, gdy udało się dotrzeć do wysokości 7650 m, pobitej dopiero w 2021 roku oraz o wyprawie 2017/2018 za sprawą konfliktów wśród uczestników. Były plany kolejnej narodowej wyprawy na K2 na zimę 2020/2021, a po przesunięciu, na zimę 2021/2022, bo K2 "miało czekać niezdobyte", ale nie poczekało. Czy teraz wyprawa będzie realizowana?
Skąd się w ogóle wzięła potrzeba himalaizmu zimowego? W cieplejszych porach roku udało się zdobyć wszystkie ośmiotysięczniki. Udało się wejść bez tlenu na Everest i nie tylko. Powstało wiele nowych dróg wspinaczkowych. W efekcie zostało niewiele możliwości, by utrzymać zainteresowanie opinii publicznej a przede wszystkim sponsorów w tematyce wypraw na góry najwyższe. Jedną z nich okazały się wyprawy zimowe.