Nie ma to jak dobrze żyć z Etną. Pozwoliła mi zrealizować drugą część zadań, po wcześniejszej czerwcowej wizycie. Wtedy kiedy potrzebowałem uspokoiła się i pozwoliła zajrzeć w swoje na ogół niedostępne zakamarki. Umożliwiła zabawy z lawą. Ale pod koniec pobytu postraszyła. 30-godzinną potężną erupcją gazową z Krateru Centralnego.
Szkoda, że akurat wtedy byłem w tymże kraterze. Z trudem wydostałem się. Przez chwilę byłem pewien, że się uduszę, albo wpadnę przez jakąś dziurę do komory płynnej lawy. Na szczęście instynkt przetrwania i doświadczenie wydostały mnie z opresji. Który to już raz? Lepiej nie liczyć. I ile razy mi się jeszcze uda? Ponoć koty mają siedem żyć. Ja ich wyczerpałem podczas moich wypraw przynajmniej trzy razy tyle. Patrząc na to co robię od tylu lat, aż dziw bierze, że tak długo żyję.
Nie lubię Etny od strony Torre del Filosofo. Za dużo ludzi. Na szczęście w innych jej częściach zazwyczaj jestem sam. Nie ma nic fajniejszego niż wędrować całą dobę po kraterach szczytowych Etny. Podziwiać zachód i wschód słońca. Lawę, ogromne obłoki gazów wydobywające się z kraterów. Tylko ja i wulkan. I ta wspaniała niepewność co się wydarzy za sekundę.
Valle del Leone - księżycowa dolina po północnej stronie Etny. Kryje kilka kraterów, jęzorów zastygłej lawy oraz mikrolodowiec. Wędrówka po znacznej ilości popiołów wulkanicznych w niej nagromadzonych, imituje spacer po Księżycu. Gdy tam jestem, poza moimi śladami, żadnych innych nigdy nie dostrzegłem. Bo rzadko ktoś się tam zapuszcza.
Error