Opuściłem Teheran autobusem. Przede mną było 30 godzin podróży zamiast niewiele ponad godzinnego lotu. Ale gruzińskie linie zwróciły pieniądze (choć na różnicach kursowych trochę straciłem), a trasa okazała się całkiem interesująca. Zaprzyjaźniłem się w autobusie z Irańczykiem, który znał biegle angielski i jechał do Gruzji uczyć tego języka. Opowiadał, że teraz litr benzyny kosztuje 20 centów USD, ale dwa lata temu kosztował dużo mniej i litr benzyny był o sto procent tańszy od litra wody butelkowanej. Mówił też, że w Teheranie bardzo drożeją mieszkania. Metr w dobrym apartamentowcu kosztuje 2000USD, co w Iranie jest potężną kwotą pieniędzy. Rozmawialiśmy też jak w Iranie świetnie potrafią podrabiać zachodnie produkty, irańska coca-cola „zam zam” smakuje prawie tak samo jak oryginalna, którą oczywiście bez problemu można kupić w Iranie, a batony „tak tak” wyglądają i smakują dokładnie tak jak „kit kat”.
W Tabriz jeden luksusowy autobus zamieniliśmy na drugi, do Gruzji jechało nas tylko 7 osób. Do znanej mi granicy z Turcją dojechaliśmy przed 3 w nocy następnego dnia. A tam u irańskich celników i tureckich zero pośpiechu. Dlatego przekroczenie granicy zajęło ponad 3 godziny, mimo że nie było wielkiego ruchu. Za to przemyt i owszem – papierosy, paliwo. Cała wschodnia Turcja jeździ na paliwie przemyconym z pobliskiego Iranu i Iraku, bo paliwo w Turcji jest drogie. Nie wszystkim udał się przemyt. Z Irańskimi celnikami nie miałem żadnych problemów, ale za to z tureckimi owszem. Dlaczego? Bo nie potrafią czytać – przynajmniej niektórzy – nawet po turecku. O angielskim nie wspominając. A na ich wizie pisze w obu tych językach, że jest to wiza wielokrotnego wjazdu. Oni próbowali mnie przekonać, że nie. Jeden celnik, drugi celnik, trzeci celnik. Nikt po angielsku, więc moje pytania, czy potrafią czytać, czy można być w Turcji celnikiem analfabetą? – nie spotkały się z żadnymi konsekwencjami. A odpowiedź na powyższe pytania była następująca; nie i tak. Dramat. W końcu wbili mi tą pieczątkę.
Dojechaliśmy do Dogubayazit. Tam nasi kierowcy zostawili kontrabandę papierosów, których nie znaleźli celnicy. Jedyna Iranka zdjęła chustę, przebrała się i zaczęła wyglądać jak kobieta, a mężczyźni kupili piwo. Ararat wyglądał tak jak 2 tygodnie wcześniej. Bezchmurne niebo, w dzień upał, nad ranem chłodno i ani grama śniegu więcej niż gdy na niego wchodziłem. Ruszyliśmy do granicy z Gruzją. Pustynne góry, wysokość na trasie do ponad 2500m, a czym bliżej Gruzji tym więcej lasów na górskich zboczach. Nasz kierowca jechał jak wariat. Pełnowymiarowy autobus, a on momentami jechał 150km/h (pomiar GPS), na niektórych zakrętach myślałem że wylecimy z drogi jak nic. Gdy zaczęły się serpentyny zwolnił, ale i tak prędkość była bardzo ryzykowna. Świetny autobus volvo, ale bez przesady. Czułem się jak w nepalskich autobusach w Himalajach, tam jeżdżą tak samo. Tylko tamte autobusy nie mają klimatyzacji zazwyczaj, a ten miał. I mimo że na dworze było + 31 stopni C, to w autobusie było zimno: + 14 stopni. Do tego kierowcy chcieli nas wykończyć okropną głośną irańską muzyką pop i disco. To znaczy mnie, bo oczywiście byłem jedynym turystą.
Na niedużym przejściu granicznym Turcy szybko wbili mi pieczątkę, ale znowu Gruzini się zawiesili nad moim paszportem. Tona wiz i pieczątek, w tym sporo wiz rosyjskich. W końcu znalazłem się w Gruzji. Gdy zobaczyłem w gruzińskich wioskach i miasteczkach dziewczyny w krótkich spódniczkach byłem zbulwersowany. Jak można się tak nieprzyzwoicie i bezwstydnie ubierać. Żartuję oczywiście. Byłem szczęśliwy, że wróciłem do normalnego pod względem ubioru – z mojego punktu widzenia – kraju. Droga była wąska, ale biegła przez piękne zalesione góry w kolorach jesiennych, doliną górskiej rzeki. Czasami były zamki lub ich ruiny. Natomiast miasteczka to nieremontowane bloki od czasu upadku ZSRR.
Przy zapadającym zmroku dotarłem do Tbilisi, które świętowało, jego część, zwycięstwo w wyborach parlamentarnych miejscowego miliardera Bidzina Iwaniszwilego, który pokonał partię prezydenta Michaila Saakaszwilego. Sytuacja gruzińsko-rosyjska znowu była napięta. Obawiano się rosyjskiej interwencji zbrojnej, gdyby wygrał Saakaszwili, bowiem Moskwa popierała prorosyjskiego Iwaniszwilego.
Tzw. międzynarodowy dworzec autobusowy w Tbilisi to totalny syf i dziadostwo. Bo Gruzja to w ogóle strasznie biedny kraj. A wiem co piszę, bo byłem w około 55-60 krajach na pięciu kontynentach. Zdecydowanie Gruzji bliżej do krajów trzeciego świata, niż krajów rozwiniętych, a wojna z Rosją w 2008 roku tylko pogorszyła sytuację. Zresztą rozpoczynanie wojny z potężną Rosją przez tak mały, biedny kraj, z tak słabą armią, to było szaleństwo skazane na porażkę. A Gruzja nad Abchazją i Osetią Południową nie miała kontroli już od wielu lat i prędzej oba oficjalnie ciągle autonomiczne regiony Gruzji staną się formalnie częścią Rosji lub niepodległymi państwami, niż będą znowu gruzińskie. A faktycznie te regiony już są częścią Rosji, nie tylko ze względu na podpisane umowy dwustronne i na stacjonującą tam rosyjską armię, ale też ze względu na wydawane rosyjskie paszporty. Jeśli Saakaszwili liczył, że NATO, USA czy Europa mu pomoże, to był naiwny i słabo zna historię. O czym my Polacy wiemy najlepiej. Nam też swego czasu Europa i USA obiecywały pomoc w razie napaści Niemiec czy Rosji, a potem wszyscy się na nas wypięli. Dlatego najlepsza jest zasada, licz tylko na siebie. Gdyby Gruzja była Azerbejdżanem z ropą i gazem, to może byłoby inaczej, ale Gruzja ma tylko przyrodę. A Europa i Stany dzisiaj mówią wiele o wartościach, a tak naprawdę chodzi tylko o kasę, surowce i biznes. Przykładów nie brakuje wskazując choćby Irak. Takie czasy.
Mimo że świat chwali Gruzję za wzrost PKB i reformy wolnorynkowe, to ja tych reform i tego PKB w Gruzji nigdzie nie widziałem poza fragmentem Batumi (ale to niekoniecznie Gruzja, o czym napiszę we właściwym miejscu). Natomiast ceny rzeczywiście mają już europejskie. Choć to azjatycki kraj. Tylko powiedz Gruzinom, że mieszkają w Azji. Obrażą się. Oni są w Europie. Chociaż sąsiedni Azerowie nie mają problemu z przynależnością do Azji. Może dlatego, że Azerbejdżan jest bardzo bogatym krajem, a Gruzja liczy na pieniądze z UE. Stąd wszędzie w Gruzji są place europejskie, a flag Unii Europejskiej jest więcej niż w Polsce, mimo że Gruzja członkiem UE nie jest i w najbliższych kilkudziesięciu latach nie widzę żadnego racjonalnego argumentu dlaczego miałaby być. A co do azjatyckości Gruzji, to wg dosyć powszechnie akceptowanej granicy przyjętej przez Międzynarodową Unię Geograficzną, granica pomiędzy Azją a Europą przebiega w tym rejonie obniżeniem Kumsko-Manyckim, 200-300km na północ od granicy rosyjsko-gruzińskiej.
Mimo późnej pory postanowiłem zaryzykować dojazd jeszcze tego dnia w Kaukaz do Kazbegi. Wziąłem taksówkę i udałem się na inny dworzec, a tak naprawdę ziemisto-betonowy dziurawy plac połączony z bazarem. Syf, śmieci, paskudne stragany, budki i klimaty z krajów trzeciego świata. Dla zachodnich turystów to może i atrakcja, dla nas Polaków nie. Gdy zmienialiśmy około 20 lat temu ustrój, jak się wtedy wydawało na lepszy, a dzisiaj są coraz większe wątpliwości, u nas było tak samo i miejscami jeszcze jest. Załapałem się na ostatnią marszrutkę i o 19:30 ruszyłem w góry Kaukazu. Droga biegnie w pobliżu Osetii Południowej, która zaczyna się już ok. 40km od Tbilisi. A droga ta nazywa się Gruzińską Drogą Wojenną. Łączy Tbilisi z Władykaukazem po stronie rosyjskiej (Republika Osetii Północnej i Alanii). Jest to górska efektowna droga, w najwyższym punkcie dochodząca do 2400m npm. Bardzo zaniedbana. Rosjanie za czasów ZSRR dbali o drogę, był asfalt, tunele. Gdy drogę przejęli niepodlegli Gruzini zostawili ją samej sobie, przez to na części nie ma asfaltu, a tunele ze względu na stan techniczny nie nadają się do użytku, droga biegnie obok nich. Prace naprawcze prowadzone są w minimalnym zakresie. Na tym przykładzie świetnie widać przepaść choćby między bogatym Iranem a biedną Gruzją. Gdy w Iranie na podobnej drodze ale o mniejszym znaczeniu z Teheranu nad M. Kaspijskie, już dzisiaj przyzwoitej klasy, buduje się kolejne liczne tunele, poszerza drogę, pracują setki ciężkich maszyn, praca wre. To w Gruzji wspominają tylko, że gdy dbali o drogę Rosjanie, to była to prawdziwa droga, a teraz nie ma pieniędzy, by doprowadzić ją do stanu przyzwoitości. Do Kazbegi dotarłem po trzech godzinach (ok. 150km). Kierowca tradycyjnie jechał jak wariat, ale taki urok marszrutek. Znalazłem hotelik i przygotowałem rzeczy na górską wędrówkę następnego dnia.
Następny wpis z wyprawy 2012 znajduje się: W drodze na Kazbek.
Pozdrawiam
Gregor
(stary blog z wyprawy, październik 2012)
Czytaj również: Gruzja a sprawa Abchazji i Osetii Południowej.
Na zdjęciach: 01) zwolennicy partii Bidziny Iwaniszwilego cieszą się w Tbilisi z wygranych wyborów parlamentarnych, 02) widok na Kazbek 5033m z Kazbegi, 03) gruziński chleb (shoti), Kazbegi.
Error