Blog

Blog

ACONCAGUA - atak zimy, Plaza Francia i Plaza de Mulas (Argentyna) 2/3

9.12 - Świetnie mi się spało. Wstałem o 8:00, by o 9:15 wyruszyć do Plaza Francia. Miałem okazję być w tym miejscu pod koniec marca kilka lat wcześniej, kiedy panowały wybitnie letnie warunki. Tym razem czekały na mnie mocno zimowe scenerie. Pogoda nie zapowiadała się dobrze. Za mną wyruszyły dwie osoby, ale po pierwszej śnieżycy zawrócili. Stary śnieg, nowy śnieg, nie widać było ścieżki. Nie mniej do Plaza Francia nie da się nie trafić idąc prosto przed siebie. Słońce na zmianę przeplatało się z opadem śniegu. Lodowiec Horcones Inferior (największy tutaj), który towarzyszył mi od około 3700m, pokryty był w pierwszej kolejności świeżym śniegiem, dopiero potem rumoszem skalnym. Po kilku godzinach (ok. 5h) dotarłem do Plaza Francia 4205m, miejsca z dużą ilością starego śniegu. Słynna południowa ściana Aconcaguy w większości zakryta została przez chmury. Nie śpieszyło mi się, więc połaziłem po okolicznych pagórkach, mających po ok. 4260-80m i podszedłem jednym zboczem do 4305m. W końcu to było podejście aklimatyzacyjne. Pogoda nagrodziła mnie dwoma przejaśnieniami, nie całkowitymi, ale „South Face” dwukrotnie była dobrze widoczna. Totalna zima. Zupełnie odmienny obrazek niż kilka lat temu. Gdy spojrzałem w stronę Confluencii, zobaczyłem groźny obrazek. Potężna burza śnieżna z piorunami szybko zmierzała w moim kierunku. Ruszyłem z powrotem. Niewiele później widoczność spadła do blisko zera, zaatakował mnie bardzo silny wiatr, potężne opady śniegu i złowrogie grzmoty. W kwadrans wszystko zostało zasypane. Śnieg uderzał z taką siłą, że musiałem założyć okulary lodowcowe. Moje czarne ubranie zamieniło się w białe, Yeti w Andach. Takie atrakcje czekały mnie aż do Confluencii 3430m (przez 3h), gdzie zastałem zasypany śniegiem namiot. Burza rozpłynęła się przed zapadnięciem zmroku, nastał mróz.

10.12 - Pobudka, pakowanie, słoneczna pogoda. Przed wyruszeniem w trasę obowiązkowa kontrola medyczna: puls, saturacja, ciśnienie, osłuchanie pleców. Wszystko w porządku, mogę iść. Pięć lat temu pisałem, że takie badania i kontrola to głupota i zdania nie zmieniłem. Znam dobrze swój organizm i nawet gdyby badania wypadły źle, mógłbym śmiało iść dalej. Ponadto napiszę po raz tysięczny, to moja sprawa czy chcę paść trupem na zawał serca na szczycie czy też nie. Nikomu nic do tego. Do tego strażnicy wielokrotnie podczas mojego pobytu w parku pytali o zażywanie diuramidu (diamaxu) i stanowczo odradzali, mówiąc że tutaj nie działa. Niektórzy zażywają ten lek dla przyśpieszenia aklimatyzacji, dla mnie jest to lek, który stosuje się tylko, gdy wystąpią objawy choroby wysokogórskiej. Nigdy nie stosowałem.

Po 9:00 ruszyłem w drogę do Plaza de Mulas 4370m. Mogłem co prawda dać 10kg na muła, ale skoro mój cały bagaż ważył z pięć kilogramów więcej, postanowiłem nieść go sam. Oby zawsze mój plecak był tak lekki. Trasa przez dolinę Horcones jest długa i polega na obchodzeniu Aconcaguy. Jakieś 18km. Wpierw niemal równo, potem zejście w dół doliny, którą płynie rzeka lodowcowa z Horcones Inferior. Mostek i do góry wzdłuż doliny. Następnie wchodzimy na właściwy kurs, skręcając w szeroką dolinę Horcones. Dosyć białą, zaśnieżoną. Ale mocne słońce szybko topiło śnieg z poprzedniego dnia. Wpierw w dół, potem po równym, przekraczanie potoków, na trasie to piasek, to pełno kamieni. Później zostały tylko kamienie, a „droga” biegła szerokim korytem rzeki. U początku sezonu nie wykształciła się jeszcze jednorodna ścieżka, każdy szedł wg własnego pomysłu. Długo i monotonnie. Powoli obchodząc Aconcaguę. Gdzieś w połowie ścieżka zeszła z koryta rzeki na zbocze. Dolina się zwężała. Ścieżka wkroczyła na jeszcze mniej przyjemny teren. Rumowiska skalne. Góra-dół-góra. Płaty śniegu, penitenty. Zanikająca ścieżka. Gdy trasa się ustabilizowała, prowadziła mało przyjemnym rumowiskiem skalnym, poprzecinanym małymi wąwozami z potokami. Zrobiło się bardziej płasko. Lecz ostatnie 200m deniwelacji to znowu bardzo nieprzyjemny teren, kamieni, głazów, płatów śniegu. Wpierw ostro do góry, potem trochę na dół, potem znów do góry, aż nastąpiło spłaszczenie i pojawiła się zabudowa bazy Plaza de Mulas (szedłem 7,5h + 1h odpoczynków). Rejestracja u rangersów i zająłem się rozbijaniem namiotu na 4380m. Prószył śnieg. Z Inki wziąłem rzeczy przywiezione przez muły. W nocy temperatura wyniosła minus 12 stopni C na zewnątrz i minus 10 w namiocie. W Confluencii było o 3-5 stopni cieplej.

11.12 - Od wewnątrz namiotu osadziło się sporo lodu i szronu, o poranku zaczęło wszystko spadać na mnie. Dzień zapowiadał się pięknie. Helikopter zrobił kilka kursów, zabierając beczki z odchodami. Plaza de Mulas znajduje się na lodowcu pokrytym warstwą rumoszu skalnego (miejscowi nazywali go Combro). Krótki sezon i tysiące ludzi, wymuszają stosowanie specjalnych środków odnośnie odchodów. Wywozi się je helikopterem. Plaza de Mulas to dużo większa i poważniejsza baza niż Confluencia. Po 9:00 wyruszyłem na podejście aklimatyzacyjne. Na trasie było bardzo dużo śniegu – starego plus świeży. Minąłem obóz Plaza Canada na 5050m, gdzie kilka namiotów. Ze względu na płaty śniegu, można było pozyskać wodę. Dalej było tak ślisko i śnieżnie, że przydały się raki. Zjazd zaśnieżonym stromym zboczem nie byłby przyjemny. Po wypłaszczeniu na około 5300m są dwie opcje, by dotrzeć do Nido de Condores 5550-5600m, kolejnego używanego obozowiska. Albo prosto przed siebie, mocniej do góry, albo łukiem łagodniej. Jako, że i tak zaszedłem dalej niż planowałem i chciałem zostawić depozyt żywnościowy, wybrałem pierwszą trasę. Worek z jedzeniem zakopałem w śniegu na 5400m. W samą porę, bo zaczął padać śnieg i zaatakowały chmury. Ten scenariusz z przejaśnieniami towarzyszył mi do namiotu, gdzie dotarłem o 17:30 (zmrok zapadał około 21:30). Według prognoz, następny dzień miał być paskudny. A noc była mocno mroźna. Woda sprowadzana do beczek z oddalonego jeziora zamarzła i w przewodach i w beczkach.

12.12 - Prognoza się potwierdziła, wiatr, śnieg, chwilami słońce. Miałem czas by się umyć, wyłącznie z włosami. We własnym zakresie, bo taką usługę – prysznica – można wykupić w de Mulas, nie wiem za ile. Gdy wychodziło słońce robiło się wręcz ciepło, ale gdy tylko zachodziło, atakował solidny mróz. Z uczestnikami jednej z komercyjnych ekip Inki, sprawdziliśmy pogodę na następny tydzień. Nie było najlepiej, często wiatr ponad 100km/h na szczycie, temp. minus 30-35 stopni, odczuwalna minus 40-50 stopni C. Indywidualnych osób nie było prawie wcale, a wśród zorganizowanych były ekipy japońskie, niemieckojęzyczne, Brytyjczycy, Norwegowie, grupa meksykańska. Co do cen, to kilka mogę podać, małe piwo lub cola 5USD (60pesos), wino w zależności jakie, 20-30USD, woda 1,5l 10USD, internet 15min 10USD a godzina 30USD (400pesos), telefon 3USD minuta, ładowanie baterii/akumulatora 10USD.

13.12 – Pobudka o 7:00, pakowanie, śniadanie i po 9:00 do góry, po uprzedniej kolejnej kontroli medycznej. Takiej samej jak w Confluencii. Wszystko w porządku, mogę iść. Dostałem też czerwony worek na zbieranie własnych kup. Tylko czym, ręką? A może mam bezpośrednio robić do worka, gdy wieje wiatr kilkadziesiąt kilometrów na godzinę? Na szczęście wszędzie były kamienie, które posłużyły za łopatkę. Plecak z jedzeniem, wilgotnymi rzeczami stał się ciężki. Nie szło mi się najlepiej. A chciałem dojść do Nido de Condores. Oblodzenie zmuszało do użycia raków. Człapałem krok za krokiem. Na wypłaszczeniu na 5300m, zamiast wybrać uczęszczaną trasę łukiem, musiałem wybrać tą na wprost, zasypaną śniegiem. Bo tam ukryłem depozyt żywnościowy. Odnalazłem go bez trudu. Ale wędrówka po łydki, po kolana, w śniegu była męczarnią na tej wysokości i z bardzo ciężkim plecakiem. Nie mniej dotarłem do Nido de Condores. Zegarek wskazywał czas trochę przed 17:30. Mimo sporego wiatru i mrozu udało mi się rozbić sprawnie namiot, zabezpieczyć wszystko kupą kamieni. GPS wskazywał 5585m. Nie planowałem już schodzić niżej na odpoczynek, chociaż byłoby to wskazane. Jednak przez głupie radio straciłem dwa dni (jeden na jego pozyskanie, drugi, na jego oddanie). Te dwa dni musiałem odzyskać w górze. Taka mądra jest polityka Parku Aconcagua. Nieopodal stał większy namiot Inki, w której zabrało się fajne indywidualne towarzystwo. Dwóch chłopaków z Brazylii, jeden to jakiś mistrz kontynentu w kung fu, Nepalczyk z Londynu, rosyjski przewodnik pracujący dla lokalnej firmy w masywie Aconcagui. Czekając na swoich klientów z rosyjską koleżanką wybrał się na górę. I ja na dokładkę. Nido de Condores to baza, z której dużo osób startowało na wierzchołek Aconcaguy, podczas mojego pobytu większość. Dla mnie wierzchołek był dodatkiem do aklimatyzacji, potrzebowałem wyższych noclegów. W nocy na zewnątrz było minus 25 stopni C, w namiocie minus 22 stopnie.

14.12 – Na ten dzień nie miałem specjalnych planów, nawet rozważałem bumelkę. Rano lodownia, śnieg i lód z sufitu zasypały mnie. Potem wiatr szarpał namiotem. Ale gdy o 13:00 część towarzystwa zbierała się do Refugio Berlin przed atakiem szczytowym, postanowiłem również zrobić sobie podejście aklimatyzacyjne zwłaszcza, że pogoda się poprawiła – na chwilę. Wziąłem trochę jedzenia na depozyt i w górę. Prawie cała trasa była w śniegu i lodzie, nawet w pewnym momencie musiałem tak jak inni ubrać raki. Temperatura wahała się pomiędzy minus 15 a 20 stopni C, chmury często zakrywały niebo. Musiałem mieć gogle na oczach tak wiało i sypało śniegiem. Doszedłem do Refugio Berlin 5940m. Dwa mini schrony, z których jeden zdatny do użytku. Obok kilka namiotów. Zostawiłem tutaj depozyt żywnościowy. Jako, że było jeszcze wcześnie, podszedłem powyżej pobliskiego ostatniego punktu noclegowego przed startem na szczyt, do Plaza Cólar – 5970-6000m. Do wysokości 6019m. I w dół w trudnych atmosferycznie warunkach. Wiatr chciał rozwalić mój namiot. W nocy siarczysty mróz.

15.12. – Trochę osób planowało atak szczytowy na ten dzień, z Condores, Berlina i Cólar. Ja zaś wybierałem się na nocleg powyżej 6000m. Pogoda miała by najlepsza od kilku dni i zepsuć się kolejnego dnia. Wszystko zamarznięte na kość. Ciężko się spakować. Dopiero o 10:30 ruszyłem w drogę, gdy słońce trochę rozmroziło mój namiot. Rzeczywiście, pogoda była znośna. Słonecznie, niewielki wiatr, czasami tylko mocniejsze podmuchy. Ciężki plecak nie ułatwiał podejścia, ale po 2h15min byłem na Plaza Cólera. Mimo że wszyscy mówili - wyżej nie ma gdzie spać, bo stromo, bo wiatr, postanowiłem spróbować znaleźć chociaż na jedną noc wyższy nocleg. Na mapach jest miejsce zwane Campo 3 na 6230m, ale czegoś takiego nie ma i nie ma tam warunków do noclegu. Po drodze spotkałem Łukasza z Polski, który samodzielnie wszedł na szczyt i właśnie schodził. Pogadaliśmy trochę. To był jedyny Polak w masywie jakiego spotkałem. Więcej nas pewnie tutaj będzie pod koniec stycznia i w lutym.

Na 6300m znalazłem pod głazami malutkie miejsce na mój namiot. Musiałem ze śniegu zrobić platformę, a później bardzo solidnie obwiązać namiot, zrobiłem mały murek z kamieni. Dużo pracy. Dawno nikt nie spał powyżej Plaza Cólera. Z map wynika, że z tego miejsca oraz z Berlina biegną w górę dwie ścieżki, które się łączą na 6060m, gdyż oba miejsca są położone obok siebie w odległości około 400 metrów. Ale w tym momencie nie było ścieżki z Berlina, by iść w kierunku szczytu, trzeba było przejść przez Plaza Cólera.

Jeszcze o 18:00 na wysokości 6300m schodzili ludzie ze szczytu. Ledwo żywi. Nawet schodząc robili 20 kroków i musieli usiąść albo przystanąć. Nie wiem skąd pomysły, by Aconcaguę robić możliwie szybko (w ok. 10dni lub mniej), z bardzo słabą aklimatyzacją. Jaka jest przyjemność z takiego zdobywania góry? Ci ludzie poniżej mojego namiotu na ścieżce, wyruszyli przed świtem, a tu powoli zbliżał się zmrok. Półprzytomni, pewnie niewiele pamiętali z całego dnia. Zajechani. Część z przewodnikami, inni we własnych grupach, ponad 10 osób łącznie.

Do 23:00 było spokojnie potem się zaczęło. Sztormowy wiatr. Namiot chciało rozwalić, klęczałem nieraz i trzymałem pałąki. Otworzyłem wszystkie otwory wentylacyjne. Sypał przez nie śnieg, ale namiot się jakoś trzymał. Kawałek lodu, który spadł z okolicznej skały rozciął kawałek powłoki. Szybko kleiłem dziurę czym się da. Ubrany byłem w rynsztunku bojowym, buty pod ręką. Gdyby namiot rozwaliło szybko ruszyłbym w dół. Ale przetrwał, noc nieprzespana. Temperatura na zewnątrz i wewnątrz namiotu minus 25 stopni, ale odczuwalna dużo niższa.

Ciąg dalszy nastąpi, a teraz porcja zdjęć: Plaza Francia 4205m i lodowiec Inferior Horcens oraz Południowa Ściana Aconcaguy. Dolina Horcones i Plaza de Mulas 4370m, podejście z Mulas ku Nido de Condores i Nido de Condores 5580m. Poza tym Aconcagua w kilku ujęciach z Plaza de Mulas. Warto zwrócić uwagę na porównanie zdjęć z marca 2010 i grudnia 2015. Jak skrajnie różna była pogoda, w 2015 ostra zima, a w 2010 roku tylko mój namiot i piękne lato. Ostatnie 5 zdjęć jest z 2010 roku – Confluencia, lodowiec Horcones Inferior, Południowa Ściana Aconcaguy z lawiną.   


Znajdź mnie

Reklama

Wydarzenia

Brak wydarzeń

nationalgeographic-box.jpg
redbull-225x150.jpg
tokfm-box.jpg
tvn24bis-225x150.jpg

Reklama

Image
Klauzula informacyjna RODO © 2025 Grzegorz Gawlik. All Rights Reserved.Projekt NRG Studio
stopka_plecak.png

Search