4 czerwiec, dzień 13. Nie odpuszczałem. Intensywnie do samego końca. Jak zwykle. Moje zmęczenie, kontuzje, nigdy nie mają znaczenia - może dlatego niektórzy mówią na mnie cyborg i nikt nie ma ochoty uczestniczyć w moich wyprawach. Przyznaję, nie ma zmiłuj się - intensywny plan wyprawy jest jak rozkaz w wojsku, musi być wykonany. Żadnych wytłumaczeń nie przyjmuję.
Na pierwszą połowę dnia zaplanowałem wulkan Thrihnukagigur (Three Peaks Crater) nieopodal Reykjaviku. Wstałem prze 5:00, po czterech godzinach snu, pakowanie i w drogę, tym razem nie do BSI tylko do centrum islandzkiej stolicy. Może 4 kilometry, może odrobinę mniej. Wyjazd miał się odbyć o 8:00 z przystanku przy ulicy Laekjargata. Kolano dawało w kość, potrzebowałem je rozchodzić. Ze strony internetowej organizatora, insidethevolcano, posiadałem wydrukowaną mapkę i adres, skąd odbierze mnie autobus. Dochodząc do celu upewniłem się w biurze przewoźnika gray line, że posiadam właściwe dane. Czekając na transport, jadłem śniadanie i przyglądałem się sporej egzotycznej emigracji. Przez ulicę przewijało się sporo osób z rejonu Półwyspu Indyjskiego, wschodniej Azji i czarnej Afryki. Zamieszkiwanie przez nich na lodowej wyspie, stanowi wyzwanie. Rekompensatą są solidne zarobki.
Możliwość zjazdu do wulkanu Thrihnukagigur to jedna z najmłodszych - od lata 2013 - i najdroższych islandzkich atrakcji. W zamian spodziewałem się profesjonalizmu. Ale początek nie był najlepszy. Dobijała ósma rano, a tu nikt nie podjechał. Po Reykjaviku kursowało mnóstwo autobusów i mikrobusów przywożących ludzi z lotniska i zawożących na nie. Podszedłem do grupki kierowców, czy nie wiedzą skąd odjeżdża mikrobus do interesującego mnie wulkanu. Po chwili zastanowienia, wskazali mi ulicę Bankastraeti, prostopadłą do Laekjargata. Do pokonania miałem 150 metrów. Tam stał rząd białych mikrobusów gray line. Na jednym z nich zauważyłem za szybą od strony chodnika niewielką kartkę z napisem insidethevolcano. W ostatniej chwili zdążyłem, inaczej pojechaliby beze mnie. Organizator miał błąd na stronie internetowej, co do miejsca odbioru. Ponadto na transport wynajął zewnętrzną firmę, która użycza mu mikrobusów. Przy tak wysokiej cenie, powinni postarać się o własny transport i okleić go solidnie, jak robą inne firmy. Wtedy nawet z daleka byłoby ich widać. A tak szukaj wiatru w polu, chodź, pytaj. Pewnym usprawiedliwieniem jest, że taki mikrobus zgarnia ludzi z hoteli, byłem jedyny który wybrał, że sam stawi się na miejscu odjazdu. W pierwszej opcji to kierowca musi odszukać klientów. Nic jednak nie poradzę, że nie przepadam za hotelami czy hostelami, wolę namiot. Najlepiej w odludnych miejscówkach, takich jak koło Perlan. No i przy intensywności mojego wyjazdu, nie mogłem przewidzieć ani zarezerwować jakiegoś noclegu w Reykjaviku. Jeszcze dobę wcześniej nie wiedziałem, że będę się wybierał do wulkanu Thrihnukagigur oraz nie byłem pewien czy na noc wrócę do Reykjaviku.
Na szczęście znalazłem mikrobus i chwilę po ósmej ruszyliśmy do celu. Kawałek za Reykjavik, do ośrodka narciarskiego Blafjoll w Blue Mountains. Około 35 kilometrów od stolicy (w linii prostej ze 20). Wkroczyliśmy w zimowe warunki. Ośrodek, chociaż nieczynny, śmiało mógłby działać, większość tras pokrywała gruba warstwa śniegu. Przewodnik opowiadał, że ma 30 lat i jeszcze takiej zimy nie widział jak ta ostatnia. Nigdy o tej porze nie było tutaj tyle śniegu. Do pokonania mięliśmy trzy kilometry pieszo, pieczołowicie wyznaczoną wąską ścieżką, jeszcze w budowie. Normalnie o tej porze, na początku czerwca, nie powinno być na niej śniegu, tylko wędrówka po polu lawowym. Tym razem, 75% trasy przebiegało po mokrym, miejscami kopnym śniegu (wysokość ok. 500m n.p.m.). Większość uczestników wycieczki nie była na to przygotowana. W jednej grupie może być do 15 osób, i prawie tylu nas było. Japończycy, Amerykanie, Australijczycy, Niemiec i jak się później okazało Polak pracujący w Danii w przemyśle okrętowym, będący akurat na robocie w Islandii. Jak sam przyznał, gdyby był Polakiem pracującym w Polsce, nigdy na taką wycieczkę do wulkanu nie byłoby go stać. To nie przypadek, że na wszystkich drogich wycieczkach na Islandii próżno szukać Polaków. Sami Islandczycy mówią, że sporadycznie jest na nich ktoś z Polski. Nie ma się co dziwić. Taka wycieczka do Thrihnukagigur, półdniowa, to koszt 39 000 koron od osoby czyli w zależności od kursów walutowych 1100-1150zł (prawie 300 euro). Miesięczne minimalne wynagrodzenie netto w Polsce (nikt z Islandczyków ani z moich rozmówców z krajów świata Zachodniego nie wierzył, że minimalne miesięczne wynagrodzenie może być dużo mniejsze niż u nich tygodniówka).
Moja chęć zobaczenia tego miejsca była trochę pogmatwana. Z jednej strony jest to wulkan, stąd moje zainteresowanie. Z drugiej strony, oglądając zdjęcia i materiały filmowe z wnętrza (m.in. National Geographic), widoki nie różniły się od tych, jakie oglądałem w kilku jaskiniach wulkanicznych na Islandii. Penetrowanych bezpłatnie albo za cząstkę wspomnianej przed chwilą kwoty. Dlatego od początku wiedziałem, że Thrihnukagigur nie jest warte tej wygórowanej ceny. I chciałem to potwierdzić. Zachęcał mnie też do odwiedzin, i to dwukrotnie, Leszek Cichy (himalaista). Przed wylotem na Islandię przyjrzałem się sprawie. Przekonania nie miałem. Decyzję podjąłem w ostatniej chwili, rzutem na taśmie. Okazało się, że są problemy z miejscami, tak dużo jest chętnych do wydania 300 euro. Wulkan Thrihnukagigur dostępny jest jedynie w miesiącach letnich. Tym co przeważyło szalę, była pewna osobliwość tego miejsca. Większość jaskiń na Islandii, wszystkie są pochodzenia wulkanicznego, to po prostu kanały, którymi płynęła lawa, pozostawiając po sobie pustkę - gdy przepłynęła. Są to poziome dłuższe i krótsze korytarze, w zależności czy zawalił się strop czy nie. W większości są płytko pod powierzchnią ziemi i odkrywa się je przez przypadek. Dzięki dziurze albo zawalonemu fragmentowi stropu. A Thrihnukagigur to coś zupełnie innego. To wulkan z jaskinią w kraterze, szczelinowym. Często lawa zastyga w kraterach, kruche skały zwalają się do środka, a tutaj pozostała pustka. O wysokości około 200 metrów. Dzięki zamontowanej specjalnej windzie, można zjechać na dół. Do wnętrza wulkanu. Islandczycy twierdzą, że to jedyne takie miejsce na świecie. Absolutnie wyjątkowe. A to musi kosztować. Rzeczywiście, znaleźć się wewnątrz wulkanu, z którego kilka tysięcy lat temu buchała lawa, jest ekscytujące. Zwłaszcza dla takiego maniaka wulkanicznego jak ja. Tylko ta cena.
I właśnie temu zagadnieniu poświęcę kilka zdań. Na wszystkie płatne eskapady podczas tej wizyty na Islandii otrzymałem zniżki od 10 do 50 procent. Nie mogę zdradzić mechanizmów tych największych obniżek, bo zostałem poproszony o dyskrecję. Ale pokazuję, że jest taka możliwość. Zazwyczaj zwykłe zapytanie o zniżkę pozwala uzyskać rabat 10 procent. Co przy islandzkich cenach jest odczuwalne. Większe też czasami można w ten sposób uzyskać, aczkolwiek mnie pomagało powoływanie się na realizowany PROJEKT 100 WULKANÓW albo pytanie typu co musiałbym zrobić, aby dostać 30 albo 50 procent zniżki? Bez wątpienia plus stanowiła pora roku, jeszcze przed głównym sezonem. W lecie Islandczycy mają mniejszą chęć do dawania zniżek, bo nie muszą. Klientów nie brakuje. Oczywiście, nie dotyczy to wszystkich atrakcji. Zwyczajowo są duże zniżki dla dzieci (aczkolwiek są pewne ograniczenia wiekowe, ze względu na skalę trudności czy niebezpieczeństwa eskapady), mniejsze dla starszych. Grupa również może powalczyć o spory rabat. Działając w pojedynkę jak ja, trzeba się nieraz cieszyć z samej szansy realizacji wyjazdu, dołączenia do grupy. Przy większej liczebności, karta przetargowa ulega diametralnej zmianie. Także za rezerwację kilku wyjazdów z tą samą firmą mamy szansę na spore obniżki cen. Dlatego nie bójmy się pytać o zniżki i rabaty, nie tylko na Islandii.
Poruszałem się ponownie ze swoim dobytkiem, czyli dużym plecakiem. Zostawiłem go w jednym z budynków ośrodka narciarskiego Blajfoll. Kierowca wracał do Reykjaviku, odebrać miał nas inny. Ruszyliśmy do wulkanu, po dosyć płaskim terenie. Sporo chmur nad głowami, ale i czasami słońce. Niecałe pięć stopni Celsjusza na termometrze. Szczupli Japończycy dotrzymywali kroku, otyli Amerykanie, zostali gdzieś daleko w tyle. Przed niewielkim stożkiem wulkanicznym postawiono kilka kontenerów, w których między innymi kuchnia i pomieszczenie na sprzęt. Na dół zjeżdża się w 5-6-osobowych grupach. Trafiłem do pierwszej. Ale wpierw bezpłatna kawa, potem ubranie uprzęży, kasku i czołówki. I w drogę, kawałek pod górę, w dolnym fragmencie pomiędzy śnieżnymi zaspami. Chociaż otwór do krateru w którym zamontowano windę jest niewielki, to w dole jest potężna komora. Wpięcie do systemu bezpieczeństwa na wypadek zerwania windy (praktycznie nieprawdopodobne) i zjazd 120 metrów w dół.
Wulkan Thrihnukagigur - kolejna wspaniała nazwa - znaczny miej więcej Krater Trzech Szczytów. Dlatego, bo wulkan ma trzy kratery, a tak naprawdę trzy szczeliny. Wulkany szczelinowe, niezbyt częste, to "specjalność" Islandii. Thrihnukagigur ostatni raz wykazał się aktywnością ponad 4000 lat temu i nic nie wskazuje, by miał się obudzić. Pomimo, że w okolicy są aktywne wulkany. Wierzchołek wznosi się około 35m nad płaskowyż - jakieś 550m n.p.m. - aczkolwiek od strony Reykjaviku jest koniec masywu Blue Mountains i świetna panorama. Otwór do krateru ma wymiary zbliżone do 4 x 4 metry (50x70m na dnie). W komorze zmieściłyby się trzy pełnowymiarowe boiska do koszykówki, a na wysokość - od dna krateru - półtora najsłynniejszego islandzkiego kościoła Hallgrimskirkja, albo prawie trzy Statuy Wolności z Nowego Jorku, bez cokołu. Przy czym zasadnicza część dna znajduje się 120-130 metrów pod ziemią, a gdyby uwzględnić najniższy wąski punkt położony około 200 metrów pod ziemią, zmieściłoby się jeszcze więcej tych budowli.
Dzięki temu, że lawa po erupcji prawdopodobnie odpłynęła kanałami w dół masywu, mamy możliwość zobaczenia serca wulkanu. Inna teoria mówi, że lawa zastygła w jego ścianach, lecz ta pierwsza wydaje się pewniejsza. Nie należy się obawiać ponownej erupcji, lecz erozja robi swoje. Nie można wykluczyć, że ściany i strop kiedyś się zawalą (kiedyś może oznaczać tysiące lat). Wtedy owa atrakcja przestanie istnieć. Oby w tym czasie nikogo nie było w środku.
- Na zdjęciach:
- 1-5) Reykjavik.
- 6-13) Ośrodek narciarski Blafjoll i droga do wulkanu Thrihnukagigur (Blue Mountains).
- 14-21) Bezpośrednia okolica i masyw wulkanu Thrihnukagigur.
- 22-38) Wulkan Thrihnukagigur.
Error