Na pierwszy rzut oka Tbilisi (Tiflis) wydawało się miastem dużo atrakcyjniejszym niż Teheran, ale musiałem ten pogląd częściowo zrewidować. I każda z czterech wizyt w Tbilisi podczas wyprawy dołowała coraz bardziej. Stolica Gruzji to bowiem obraz nędzy i rozpaczy. Jedno z najbardziej zaniedbanych miast z pośród tysięcy, które widziałem w kilkudziesięciu krajach świata na kilku kontynentach. A stolicy powszechnie uznawanego kraju w takim stanie sobie nie przypominam. Jeden wielki syf z pojedynczymi przyzwoitymi miejscami. Tbilisi ma jednak pewne możliwości. Co prawda perełką architektoniczną nie będzie nigdy, ale po odrestaurowaniu byłoby to miasto przyzwoite, o niebo atrakcyjniejsze od Teheranu. Potrzeba jednak na to dziesiątek miliardów dolarów. Stare miasto w totalnej rozsypce. Walące się budynki, tylko nieliczne odrestaurowanie, na palcach rąk można policzyć ulice i uliczki, które wyglądają przyzwoicie, co nie znaczy że dobrze. Zakres prowadzonych prac budowlanych znikomy. Walące się stare miasto przeciętnych kamieniczek ma swój klimat, ale chyba nie o to chodzi. Teheran jest brzydki, ale dużo bogatszy co widać, a pobudowane kamienice i apartamentowce poza centrum robią iście zachodnioeuropejskie wrażenie. Tbilisi takiego wrażenia nie robi prawie nigdzie. Obskurne zaniedbane tysiące bloków, nie remontowanych pewnie od czasów budowy za ZSRR. Po przemyśle zostały prawie wyłącznie ruiny. Stare miasto i okolice się walą. Tbilisi to też bezwątpienia światowa stolica żebraków. Są wszędzie, ale nigdzie tylu co tutaj nie widziałem. Podczas intensywnego dnia chodzenia po mieście napotkałem ich kilkaset. To nie pomyłka. Jedni tylko wyciągają ręce, inni za tobą chodzą z wyciągniętą ręką, zdarzają się tez egzemplarze natarczywe. A w długich korytarzach metra siedzą po obu stronach co kilkadziesiąt metrów na krzesłach z wyciągniętymi dłońmi. A jak korytarz ma 200 metrów, to ich liczba jest spora. Ci żebracy bywają męczący i zniechęcają do zwiedzania miasta. A najgorsze, że większość z nich mogłaby pracować.
Tbilisi ma dwie linie metra, a my w Warszawie budujemy dopiero fragment drugiej linii, a pierwszą budowaliśmy jakieś 30 lat. Rekord Guinnessa. A w Tbilisi metro działa już od blisko 50 lat, choć drugą linię oddano dużo później do użytku. Jednak obie powstały za czasów ZSRR, a w Tbilisi górskie warunki nie ułatwiają budowy metra. I od czasów gdy Związek Radziecki zbudował Gruzinom metro chyba nigdy nie przeszło ono remontu co niestety widać.
I tu dochodzimy do sedna. Sami Gruzini mówią, że za czasów ZSRR Gruzja i Tbilisi przechodziły okres świetności. Gruzja była bogata, ludziom żyło się dobrze. Kraj był zadbany. I tęsknią za ZSRR. Bo teraz u nich wielka bieda i wszystko się wali.
Tbilisi ma jednak coś czego nie ma Teheran. I ta jedna kwestia czyni stolicę Gruzji dużo bardziej atrakcyjną od stolicy Iranu. Przynajmniej dla Europejczyka. Inna mentalność. Nie islamska ze wszystkimi tego konsekwencjami, tylko zachodnia. W Tbilisi nie ma za bardzo życia nocnego, pubów, restauracji, klubów jest niewiele jak na stolicę, ale już to wystarczy by czuć się jak u siebie. Swoboda. Normalnie ubrani ludzie na ulicach, normalnie się zachowujący. Normalnie oczywiście z zachodniego punktu widzenia. A w Teheranie nie ma nic z tych rzeczy, tam nawet bardzo trudno w centrum miasta znaleźć miejsce gdzie można by usiąść i coś zjeść w przyzwoitych warunkach, gdyż miejscowi przyzwyczajeni są do prymitywnych budek z miejscowym fastfoodem wymieszanym z zachodnim fastfoodem. Nie zmienia to faktu, że życie nocne w Tbilisi jest marne, dużo bogatsze jest choćby w Baku czy Erewaniu. Pewnie za ten stan odpowiada bieda.
Bo bieda, bezrobocie i ceny to największe problemy Gruzji. Jak wszędzie są enklawy bogactwa, ale większość Gruzinów żyje w autentycznej biedzie. Żebrzą nawet księża i zakonnicy. Ale są też kontrastowe sytuacje. Jak zaobserwowana przed katedrą. Wokół katedry wystawiło przede mną kilkanaście żebraków ręce po pieniądze, a na tyłach katedry ksiądz mył swój dobry terenowy samochód. Do tego sprzęt myjący podłączył do publicznego wodopoju. Ksiądz też człowiek, ma prawo do normalnego życia, ale gdy wokół walą się domy jego parafian, skrajna bieda, mnóstwo żebraków, to jednak taki widok razi i coś jest nie tak. Podobne wrażenie wywołuje efektowny acz kiczowaty Pałac Prezydencki na wzgórzu, a wokół walące się kamieniczki. Do tego udająca pracę policja przed Pałacem i wyjeżdżające z jego terenu z piskiem opon eleganckie samochody z karkami i zblazowanym towarzystwem w środku. Ale tak jest wszędzie na świecie – czy władza kościelna czy świecka – to ona wszędzie ma się dobrze finansowo, a obywatele… a co to kogo obchodzi, byleby uwierzyli w kolejne obietnice wyborcze.
A czy spełniłem oczekiwania żebraków, czyli dałem im pieniądze? Oczywiście, że nie dostali ani grosza. Nie ma nic gorszego niż dawanie pieniędzy żebrakom, którzy czynią z tego zawód z którego się utrzymują i swoje rodziny, zamiast zrobić coś ze swoim życiem i wziąć się do normalnej pracy. Zdarza mi się czasami coś dać jakimś babuszkom, bo wiem, że one nie są już wstanie pracować i zarobić, a emerytury mają pewnie nędzne(jeśli w ogóle są). Jednak pojawia się pytanie, czy żebrzą na swoje potrzeby, czy utrzymują w ten sposób całą rodzinę a może muszą wszystko jej oddawać? Smutne jest jednak to, że w Tbilisi żebrało mnóstwo młodych ludzi, a matki tradycyjnie wykorzystywały do tego celu malutkie dzieci. Czy deszcz, czy wiatr, czy chłodno, to dzieci całe dnie spędzały na ulicy – to powinno być karalne także w Gruzji. Więcej, te dzieci często same siedziały na chodnikach, a matki stały dalej, bo samotne brudne dziecko na chodniku bardziej chwyta za serce. Jak ja bym chwycił taką matkę… Jako że Gruzja jest dosyć tolerancyjnym krajem to sporo żebraków stanowią Romowie, co oczywiście nie dziwi, bo jest standardem.
Dzięki tolerancyjnemu podejściu do ludzi, wśród studentów można spotkać i czarnoskórych i ciapatych(mieszkańców Półwyspu Indyjskiego i okolic), co w tej części świata jest rzadkością (wiem, że np. w Wielkiej Brytanii określenie „ciapaty” jest zazwyczaj nacechowane negatywnie, ale ja tak nie uważam, jest to bowiem najlepsze z dotychczas wymyślonych określenie dla tej grupy ludności).
Jeśli chodzi o usługi, to klientów tutaj obsługuje się nadal często w stylu radzieckim, choć akurat w Polsce jest tylko trochę lepiej pod tym względem. Nie ma więc zazwyczaj co liczyć na uśmiech, zamiast proszę czy dziękuję jest „czego”, „co” lub milczenie i taka ogólna chamskość. Czyli jak ci się coś nie podoba kliencie(intruzie) to spadaj, sprzedawcy naburmuszeni. Ale dla turystów z zachodu ten radziecki klimat, zabudowa i poradziecki rozpiździel wynikający z tego, że Gruzini wszystko zaniedbali, może być atrakcją turystyczną. Oni tego u siebie nigdy nie mięli.
Gruzini podkreślają, ze oni są biednym krajem. Iran to ma złoto i ropę, a my tylko przyrodę i owoce. I za tą przyrodę ściągają kasę w iście zachodnioeuropejskim stylu. A owoce... gdy w Iranie kupowałem winogrona to po chwili były zjedzone, tak pyszne, gdy kupiłem gruzińskie winogrona, to po chwili były w koszu na śmieci, tak kwaśne.
Zamiast narzekać, to ja bym im lepiej radził, by się wzięli do roboty, bo kraj mają nieźle rozpieprzony. Ale skoro tłumy zajmują się tutaj żebraniem a nie pracą, to jak ma być dobrze. Tęsknią za ZSRR, ale nie potrafią dzisiaj nawet utrzymać tego co za ZSRR zbudowano. Pisałem w jakim stanie jest Gruzińska Droga Wojenna z Tbilisi do Władykaukazu, a to tylko jeden z wielu przykładów. Za ZSRR była to dobrej klasy droga, a Gruzini zrobili z niej miejscami drogę off roadową. A w razie poważnego wypadku, można prosić na niej jedynie o ostatnie namaszczenie przyszłych zmarłych.
A co można ciekawego zobaczyć w Tbilisi? – dużym mieście, bo liczącym 1.2mln mieszk. (ponad 1/5 obywateli Gruzji) a aglomeracja liczy jakieś 1,5mln mieszk. (prawie 1/3 obywateli). Stare Miasto – głównie w ruinie, co też może być ciekawe, oprócz tego znajdziemy kilka lepszych uliczek, trochę restauracji z ogródkami i budek z szaurmami(kebabami). Nie ma rynku, ale są dwa większe place, jeden nad samą rzeką jest parkingiem i drogą jezdną, a drugi po drugiej stronie Starego Miasta – Plac Niepodległości – jest ruchliwą arterią. Przez Tbilisi płynie spora rzeka Kura (Mtkwari), ale wzdłuż niej są głównie ruchliwe drogi. Nad rzeką znajduje się szklany Most Pokoju dla pieszych, jest efektowne miejsce gdzie kamieniczki stoją na wysokich skałach nad rzeką. Buduje się po drugiej stronie względem Starego Miasta spory park, a drogi poprowadzono w tunelu. W tym parku w budowie (pewnie skończą w 2013) jest dziwny szklany obiekt, który ma być teatrem, nad nim możemy zobaczyć Pałac Prezydencki, a na skraju parku już działa krótka kolejka gondolowa wywożąca na pobliskie wzgórze. Kolejką tylko, że zdaje się szynową, wiedziemy też na poważniejszą górę, gdzie wieża telewizyjna i przestarzałe wesołe miasteczko z młyńskim kołem (Tbilisi jest położone wśród gór Małego Kaukazu). Jak w każdej stolicy znajdziemy trochę zabytkowych kościołów – w końcu Gruzja to drugi kraj po Armenii, który przyjął chrześcijaństwo jako religię państwową. Największe wrażenie robi katedra Sameba po drugiej stronie Kury w stosunku do Starego Miasta. Potężna świątynia jest zadbana jak i teren wokół, a poza katedrą klasyczne gruzińskie walące się kamienice lub kawałek dalej obskurne zaniedbane bloki. Najbardziej znana ulica Rustaveli – reprezentacyjna - jest przyzwoita, ale pośrodku jest ruchliwa kilkupasmowa ulica(ciężko się przedostać na drugą stronę). Zresztą w Tbilisi praktycznie nie ma żadnych pieszych deptaków, są tylko nikłe fragmenty. Na jednym z nich blisko Placu Niepodległości ładnie zagospodarowano ruiny jakiegoś niedużego obiektu, może kościoła. Wśród kościołów znajdziemy też kościół Metechi na skale nad rzeką czy meczet (był w remoncie), koło niego zabytkowe łaźnie, a za nim wąwóz skalny z potokiem i wodospadem. Nad Starym Miastem króluje wzgórze z ruinami twierdzy (Narikala), ale są bardzo zaniedbane, jest kościół na tym wzgórzu jak i na sąsiednim oraz potężny pomnik kobiety z mieczem (Kartlis Deda – strażniczka Tbilisi – marna robota koleżanko, bo miasto w ruinie). Można się na to wzgórze dostać pieszo lub wspomnianą kolejką gondolową. Z okolic górnej stacji jest efektowny widok na Tbilisi. Wśród ciekawszych budynków znajdziemy też operę im. Paliaszwili i budynek Parlamentu - oba obiekty na ulicy Rustaveli, gdzie też kilka innych ciekawych obiektów. Co do Parlamentu to w 2012 roku przeniesiono jego siedzibę do miasta Kutaisi (w nim urodziła się piosenkarka Katie Melua i Prezydent RP Władysław Raczkiewicz). Czyżby Pan Saakaszwili bał się demonstracji? W Tbilisi znajdziemy też kilka szklanych budynków, ale architekci się nie postarali. W nocy iluminacja miasta jest słaba, jedynie kilka-kilkanaście najistotniejszych budynków ją posiada porozrzucanych w różnych miejscach. Mimo dosyć prymitywnej komunikacji miejskiej poza metrem (marne autobusy i marszrutki) to w Tbilisi działa system informacji elektronicznej w alfabecie gruzińskim i łacińskim informujący jakie pojazdy podjadą na przystanek. Takie systemy, jak i komunikacyjne karty elektroniczne działają w bardzo wielu miastach świata. W Teheranie istnieje system podobny do oyster card w Londynie, a w Tbilisi i Baku w metrze działają wyłącznie karty elektroniczne, które można załadować w automatach porozrzucanych po mieście. A w Polsce to ciągle science fiction.
A propos Prezydenta Saakaszwili, to Gruzini mówią, że w Tbilisi on i jego partia dostawali zawsze mało głosów, dlatego on nie lubi Tbilisi i dlatego niezbyt go interesuje stan stolicy i jej odbudowa. Mimo że się w Tbilisi urodził. Bardziej dba o inne miasta jak Batumi - tak twierdzą miejscowi. Ale dodają, że od dwóch lat coś w Tbilisi drgnęło.
To tyle o zwiedzaniu Tbilisi. Mnie interesuje przyroda a nie miasta, po których mogę z dwa dni pochodzić bez ładu i składu, poprzyglądać się jak miasto żyje i mi wystarczy.
Dodam jeszcze, że w Tbilisi panuje klimat bliski subtropikalnemu i jest stąd niedaleko do Armenii i Azerbejdżanu.
Chodząc po ruinach twierdzy rozmawiałem ze strażnikiem. Opowiadał że stosunki pomiędzy Rosją i Gruzją na poziomie ludzi są normalne, na poziomie polityki - nie. Podczas październikowych wyborów w Osetii Południowej, która znajduje się ok. 40km od Tbilisi stało dużo czołgów rosyjskich i gdyby wygrał Saakaszwili na pewno Rosjanie wkroczyliby do Gruzji – tak twierdził, ale mnie się nie wydaje, bo niby po co mięliby to robić?. Wygrał Iwaniszwili, bogacz, który dorobił się pieniędzy w Rosji i z Rosją dobrze żyje. Wcześniej ludzie wierzyli, że Saakaszwili dogada się z NATO, które pomoże mu odzyskać Osetię Południową i Abchazję. Teraz gdy premierem jest Iwaniszwili część ludzi ma nadzieję, że dogada się z Putinem, by oddal Gruzji te dwie separatystyczne republiki. Ale większość Gruzinów podkreśla, że jeśli one nie wrócą do Gruzji, to wcześniej czy później wybuchnie kolejna wojna o odzyskanie tych ziem. Obawiam się jednak, że militarnie Gruzja nie ma żadnych szans, są to jedynie marzenia ściętej głowy. A znając trochę najnowszą historię tych terenów uważam, że Gruzji się one nie należą.
Zagraniczny turysta jeśli chodzi o dworce w Tbilisi, to będzie miał do czynienia zwłaszcza z trzema. Dworcem autobusowym, kolejowym i Didube. Wszystkie znajdują się w wyraźnej odległości od siebie. Te dwa ostatnie mają połączenie z Placem Niepodległości – metrem. Jak już pisałem międzynarodowy(centralny) dworzec autobusowy jest zaniedbany, mieści się w radzieckim brzydkim budynku, można stąd dojechać m.in. do Iranu, Armenii czy Turcji. Didube to obskurne targowisko i wielki postój marszrutek krajowych, m.in. do Kazbegi czy Batumi. Ale niektórym turystom zachodnim się podobało, bo jak mówili – egzotyka. Totalny rozpizdziel, stoły handlarzy, szczęki, śmieci, błoto, popękany asfalt, chaos, a jednak wszystko jakoś tam funkcjonuje i można tu dojechać metrem. Dworzec kolejowy na pierwszy rzut oka wygląda nieźle, ale tylko dlatego że jest przebudowywany na centrum handlowe. Cała reszta wyłącznie z peronami i przejściami podziemnymi to totalny syf, a wokół brud, smród, brzydota i wieczorami dosłownie burdel. Odjeżdżają stąd marszrutki po Gruzji ale też do Armenii. Gruziński pociąg którym jechałem do Baku, był w takim samym stanie jak Tbilisi. Skład miał kilkadziesiąt lat, nic tam nie działało lub było połamane, brudne, zaniedbane, a toaleta… koszmar. Za to pasażerowie bardzo fajni, przygotowani na podróż – wałówa i piwo. W moim przedziale podróżowało dwóch Gruzinów i Litwinka, kobieta jednego z Gruzinów. Opowiadała, że mimo wielu lat w Gruzji nie może dobrze nauczyć się ich bardzo trudnego języka. Miło się z nimi spędzało czas. Podróż trwała coś 18 godzin (marszrutką jest nawet o połowę krócej), a Azerowie na granicy z toną sprzętu nieźle przeszukali cały pustawy pociąg. Nawet sprawdzali czy nie przewozimy materiałów radioaktywnych.
Gruzini jadący do rodziny, która prowadzi w Baku gruzińską restaurację, na początku podróży zapytali mnie. Podoba ci się Tbilisi? Może być, choć strasznie zaniedbane. To przygotuj się, że Tbilisi przy Baku to slumsy. Chyba przesadzacie trochę? Nie przesadzamy Grisza, niedługo sam zobaczysz.
Zapraszam również do felietonu: Gruzja a sprawa Abchazji i Osetii Południowej.
Pozdrawiam
Gregor
(blog z wyprawy 2012, październik)
Na zdjęciach: 01) ulica Puszkina w centrum miasta i wyeksponowane ruiny prawdopodobnie murów obronnych, datowane na XII-XIII wiek, ale znaleziono warstwy archeologiczne z III, V i XVIII wieku n.e. – zniszczone w XIX wieku za czasów Imperium Rosyjskiego; 02) rzeka Kura widziana z okolic twierdzy Narikala, 03) Pałac Prezydencki i w dole fragment budowanego teatru; 04) fragment Starego Miasta; 05) żebraków w Tbilisi nie brakuje; 06) toaleta w gruzińskim pociągu do Baku; 07) czy ta ruina to własność Grecji? Być może. A może gruzińskie poczucie humoru pokazujące, że Grecja jest w rozsypce? Tak samo jak Gruzja; 08) w każdym hostelu są zasady, które powinny być przestrzegane. Z których jednak wszyscy się śmieją i nikt nie przestrzega. Zwłaszcza takich. Gośćmi hostelów są często bardzo wolni ludzie, którzy miesiącami świat przemierzają z plecakami i chcą czuć się wolni wszędzie. Wszystkie tego typu ograniczenia jak na zdjęciu traktują z pogardą; 09) trochę polskiego w Gruzji – gdzieś w centrum Tbilisi.
Error