Blog

Blog

Kazbek – pogoda bez zmian (Gruzja)

górska toaleta z widokiem na lodowiec

Nie cierpię nic nie robić. A czekanie w górach na poprawę pogody to jest to co czasami mnie dopada. Tylko co w takim prymitywnym schronisku można robić? Absolutnie nic. W pokoju termometr wskazywał 4 stopnie Celsjusza. Za wiele gotować nie mogłem, bo nie miałem za dużo gazu. Jedzenia zresztą też. Z muzyką było podobnie, bo baterie należało oszczędzać. W czołówce były 3 paluszki AAA, jeszcze w dobrym stanie, ale zapas musi być, a w zapasie miałem dwie plus jedną prawie nową w playerze mp3. By siedzieć za zimno, leżeć w śpiworze koszmarnie nudno. Więc co chwilę się snułem po okolicy schroniska mimo paskudnej pogody. Poprawiłem system uzyskiwania wody. Na który składa się płat firnowy śniegu. Nie jest wstanie całkowicie stopnieć przez lato. Z niego przez zardzewiałą rurę płynie strużka wody. Aczkolwiek w praktyce tylko kapała. Napełnianie butelki przez pól godziny było uciążliwe, zatem sprawiłem, że woda znowu zaczęła płynąć. Zwiedziłem także cale schronisko, w tym pokój, gdzie zostały śpiwory i rzeczy po wspinaczach, którzy nie wrócili z Kazbeka. Zginęli. Tak się dzieje praktycznie co roku. Kazbek jest dużo mniej popularny niż nieodległy Elbrus, ale jest też od niego trudniejszy za sprawą znacznie większej liczby szczelin, czasami szerokich, które należy pokonać oraz końcówka jest stromsza od najstromszego odcinka na Elbrusie.

Wieczorem zawitałem do Georgija, by zapłacić za drugą noc i przy okazji trochę się ogrzać przy piecu. W schronisku byliśmy tylko my dwaj. Ale Georgij powiedział, że ja u niego płacił nie będę. Super, ale dlaczego? Widać, że jesteś prawdziwym człowiekiem gór. Takich dzisiaj już prawie nie ma. Prawie wszyscy wymarli. Więc jak ja mogę od ciebie brać pieniądze. Do tego widać, że porządny z ciebie człowiek. Dziengi eta nie wsie. Wino czy wódka? Wódka. Wina nie trawię. A i z wódką czy piwem marnie sobie radzę, nie lubię bowiem alkoholu. Nie smakuje mi, żaden. Taki ze mnie dziwny Polak. Ale wiadomo, czasami trzeba. A nieraz nawet dużo. Więc raz na jakiś czas daję radę. Georgij przyniósł dwulitrową butelkę po fancie, domowo robionej wódki na bazie jabłek. Do tego wędlina, ser, chleb, chałwa, herbata. No to biesiadujemy. Mój rosyjski jest marny, ale jakoś sobie radzę.

 

Georgij był na Kazbeku jakieś 150 razy, w zimie lubi skitoury. Poza schroniskiem pracuje w różnych częściach Gruzji, m.in. jako nurek. Lubi realizować projekty. Czyli na przykład skupić się na pracy przez miesiąc lub dwa, zarobić i potem miesiąc lub dwa nic nie robić – otdichac – jak na wschodzie mówią. Ma żonę, dzieci, ale nie wyobraża sobie pracy od 8 do 16 w biurze. Zabiłoby go to. Gdy rozmawialiśmy o relacjach gruzińsko-rosyjskich to mówił. Że na linii zwykłych ludzi nie ma problemu, jest normalnie. A reszta to polityka. A polityka go mało obchodzi. Zresztą w tym rejonie wszystkie spory wyjaśnia się stwierdzeniem: „to polityka” i dodaje: na poziomie zwykłych ludzi jest w porządku.

 

Opowiadał też, że jak przychodzą tutaj Polacy (dużo nas co roku na Kazbeku), czy ludzie ze wschodniej Europy, to i zajrzą, pogadają, napiją się herbaty, piwa czy wódki. Ale gdy przychodzą turyści z zachodu, z bogatej Europy czy z Izraela. Wtedy jedyny kontakt to kwestia zapłacenia za pobyt, potem zamykają się w swoich pokojach i nie chcą mieć z otoczeniem kontaktu. W ich mniemaniu, skoro mają pieniądze, mogą wszystko i wszystko za pomocą pieniądza załatwią. Są najważniejsi. Nie rozumieją, iż są miejsca, gdzie ich pieniądze nic nie znaczą i są ludzie, którzy ich pieniądze mają gdzieś. Nie mają do tego obycia z górami, najczęściej. Pełno sprzętu, a po górach chodzić nie potrafią. Są nieporadni i oczekują, że wszystko będzie idealnie. Pogoda, wygodna ścieżka. A gdy pojawiają się trudności, problemy, to panikują i odpuszczają. Są bardzo słabi psychicznie. To nie są ludzie gór, tylko zwykli turyści, którzy niepotrzebnie w tych górach się znaleźli.

 

To prawda. Mam podobne obserwacje. Są od nich pozytywne wyjątki, ale taka tendencja jest mocno widoczna. Na pewno w takiej Gruzji problem asymilacji westmenów z otoczeniem wynika też z kompletnego braku znajomości języka rosyjskiego, który cały czas w Gruzji jest znany. Coraz słabiej, u młodych często wcale – gruziński to jak język kosmitów – ale jednak ciągle w Gruzji obecny. A zachodni cudzoziemcy nie znają rosyjskiego zazwyczaj w ogóle. A więc z takim Georgijem nie porozmawiają. Przykład z Kazbegi. Z rozbawieniem się przyglądam jak para z Niemiec próbuje po angielsku dogadać się z taksówkarzem, że chcą go wynająć na następny poranek, by zawiózł ich do kościoła Cminda Sameba, ale chcą zapłacić teraz połowę a drugą jutro. A taksówkarz, rozumie tylko jak mówią Cminda Sameba. Mijają minuty, ale nie potrafią się dogadać. Podszedłem, kilka wyrazów po rosyjsku i sprawa załatwiona. A Niemcy dozgonnie wdzięczni i narzekający, że nie mogą się tu kompletnie dogadać w najprostszej sprawie. Ludzie znają rosyjski, ale nie angielski. Georgij opowiadał też, że celowo nie ma nic na szczycie Kazbeka – nic informującego, że to szczyt i na lodowcu powyżej 4200m npm żadnych wbitych tyczek orientacyjnych czy ostrzegających przed szczelinami, a pod szczytem na stromym odcinku żadnych lin poręczowych. Dzięki temu wejście jest trudniejsze, bardziej ambitne. Lub trzeba dysponować własnym sprzętem. Takie udogodnienia jak wspomniane są coraz częstsze na popularnych górach i drogach, montowane z myślą o turystach wyjazdów komercyjnych i westmenach, wśród których jest wielu niedoświadczonych i słabo przygotowanych osób. Do tego część z nich po prostu nie nadaje się na takie wyjazdy, ale szpan przed kolegami i koleżankami w pracy, przed znajomymi, jest ważniejszy.

 

Po wypiciu większości butelki i miłych rozmowach, czas było się zbierać. Co prawda Georgij sprawdził pogodę w laptopie i na Kazbeku kolejnego dnia miała być paskudna, ale prognozy nie zawsze się sprawdzają. Stąd przygotowałem sprzęt, herbatę, budzik na 1:30 i dopiero w nocy miałem ocenić czy ruszam na szczyt, czy nie ma żadnych szans na powodzenie. Georgij na wszelki wypadek dał mi krótkofalówkę do kontaktu z nim.

 

Może wyjaśnię w tym miejscu, że zdobywanie trudnych szczytów solo i gdy nie ma innych osób w danym rejonie to nie do końca u mnie zamierzone działanie. Ono wynika z zastanej na górze rzeczywistości. Jak na Kazbeku. Jestem sam i nie mam wyjścia jak sam powalczyć o szczyt. A Kazbek jest górą, którą można zdobyć samemu, nie jest potrzebny partner do wspinaczki, choć bardzo przydatny. Pod jednym warunkiem, że byłby sensowny. Bo niewłaściwy partner do chodzenia po górach, to dużo większe zagrożenie niż chodzenie samemu po górach. Taka osoba musi mieć odpowiednie przygotowanie fizyczne, odpowiednią psychikę i doświadczenie. Gdy się da, współpracuję z innymi osobami przy zdobywaniu gór, ale przywykłem już, że często zdobywam szczyty solo. I do tego poza mną nikt danego dnia nie zdobywa góry. Niejednokrotnie sprawia mi to wielką satysfakcję. Stąd podjęcie próby zdobycia Kazbeka solo było dla mnie absolutnie czymś zwyczajnym.

 

Budzik zadzwonił punktualnie. Środek nocy. Wychodzę przed schronisko. Lodowaty bardzo silny wiatr, sypiący śnieg, pełno chmur nad głową, solidny mróz. Pozostaje iść tylko dalej spać.

 

Nastał poranek i zapowiadał się strasznie długi i nudny dzień. Pogoda niezmiennie była zła. Bardzo silny wiatr, dużo chmur, przelotne opady śniegu i tylko chwilami przebijało się słońce. Kibicowałem innym górskim zapaleńcom, bo Georgij wspominał, że jutro zamyka na zimę schronisko, a pojutrze schodzi na dół. Chyba, że przyjdą ludzie. Więc ludzie chodźcie. Cały dzień to leżałem w śpiworze, sprawdzałem pogodę na zewnątrz, czasami odwiedzałem Georgija. Temperatura w schronisku w najcieplejszym momencie dnia osiągnęła 6 stopni Celsjusza. Znalazłem w schronisku polski tygodnik opiniotwórczy, którego czytanie pozwoliło przetrwać ten dzień. W trakcie jego trwania przez lornetkę zauważyliśmy dwie grupy zmierzające do schroniska: jedna 3-osobowa, druga 6-osobowa. Ta pierwsza ledwo żywa dotarła tuż przed zmrokiem, ta druga bardzo wolno poruszała się po lodowcu. Dwóch Izraelczyków i Niemiec oznajmili, że rano zwijają się na dół. A szóstka szła i szła. Wybrali dziwną trajektorię wędrówki, w tym między szczelinami. Na szczęście byli związani liną. Do schroniska nie dotarli, rozbili się zaraz za lodowcem. Tak byli zmęczeni jak później opowiadali. Pewnie nie wszyscy, ale działali prawidłowo, bo poruszali się tempem najwolniejszego oraz nie zignorowali najbardziej zmęczonych. Byli to Polacy jak się później okazało. Trójka bardziej doświadczonych i trójka mniej doświadczonych. Połączyli wspólnie siły zdaje się, że jeszcze w Polsce. Rozbili się ok. 40 minut od schroniska, było po 20:00, a zmrok zapadł przed 19:00. Lodowiec jednak cały czas był dobrze widoczny.

 

Jeśli wiatr z okolic schroniska wywiał w dół większość napadanego w ostatnie dwa dni śniegu, to patrząc na kierunek wiatru i drugą część drogi na Kazbek, wszystko wskazywało, że cały świeży śnieg z górnych partii góry znalazł się właśnie na trasie wejścia. A to oznaczało, że nie tylko nie będzie śladu po ścieżce, ale że będzie to mordercza wędrówka w głębokim śniegu. Z wyznaczaniem od nowa drogi na szczyt. Dwa dni wcześniej Kazbek był letnią górą, zero świeżego śniegu w okolicy, a teraz zapowiadało się zimowe wejście. Tym samym mocno się mobilizowałem wiedząc, że muszę bardzo sprawnie wyruszyć, iść możliwie szybko, bo w drugiej partii góry ugrzęznę w śniegu na wiele godzin. Pamiętając choćby jak na Elbrusie wiele lat temu podczas burzy śnieżnej brnąłem samotnie momentami po pas w śniegu wiedziałem, że mimo najlepszej formy szybkość będzie bardzo niewielka, bo nie ma w takich warunkach inne opcji. Chyba żebym miał rakiety śnieżne z dobrymi kolcami albo chociaż skitoury, ale nie miałem.

 

Wieczorem znowu przygotowałem wszystko na atak szczytowy, ale Georgij mnie uspokajał. Wrócisz Grisza do śpiwora jak poprzedniej nocy. Będzie padał śnieg. Dopiero popołudniu poprawi się pogoda i dopiero następny dzień będzie dobry na atak szczytowy. Być może, ale trzeba trzymać rękę na pulsie. Nie potrzebuję idealnej pogody, tylko przyzwoitą. A w górach nie można stracić żadnej szansy na zdobycie szczytu, bo to często kończy się tym, że długie załamanie pogody zmusza do rezygnacji z góry. Każdy dzień czekania wpływa też negatywnie nie tylko na zapas jedzenia i gazu, ale również na motywację. A to znacznie obniża szanse na zdobycie później szczytu.

Pozdrawiam

Gregor

 

Na zdjęciach: 01) jeżeli komuś zdjęcie toalety ilustrujące niniejszy wpis nie wystarczyło, proszę bardzo, jeszcze jedno, 02) główny korytarz w schronisku Bethlemi, ok. 3670m, 03) Bethlemi - pokój w którym spałem, 04) „źródełko” zamarzło, pozostało topienie śniegu, 05) w jadalni – Polaków co roku na Kazbeku nie brakuje, 06) pokój, w którym pozostały śpiwory po zmarłych w masywie Kazbeka, swoiste miejsce pamięci, kapliczka, 07) „źródełko” przed zamarznięciem, powyżej schroniska, 08) Georgij – gospodarz Bethlemi podczas mojego pobytu, 09) wulkaniczne skały powyżej schroniska, przed lodowym plateau.


Znajdź mnie

Reklama

Wydarzenia

Brak wydarzeń

nationalgeographic-box.jpg
redbull-225x150.jpg
tokfm-box.jpg
tvn24bis-225x150.jpg

Reklama

Image
Klauzula informacyjna RODO © 2025 Grzegorz Gawlik. All Rights Reserved.Projekt NRG Studio
stopka_plecak.png

Search