Blog

Blog

KAZBEK - KAUKAZ - GRUZJA – atak zimy

powyżej schroniska Bethlemi
4:30 pobudka. O 5:00 ruszam w drogę. Pogoda wydaje się przyzwoita, tylko trochę chmur nad głowami, księżyc, gwiazdy, bardzo słaby wiatr. Jedynie jedna rzecz mnie bardzo niepokoi. Temperatura. Minimalny mróz, a więc bardzo ciepło, zamiast okolic minus dziesięciu stopni. Taka temperatura oznacza zmianę pogody, czyli śnieg. A więc prognoza z laptopa Georgija pewnie się sprawdzi. Czołówka na głowę, kijki w ręce i w drogę. Na początkowym odcinku ścieżka jest wąska ale widoczna, uzupełniana kopczykami z kamieni. Nawet w nocy przy latarce nie ma większych problemów. Prowadzi po mało przyjemnym wulkanicznym rumowisku skalnym. Do tego prowadzi góra – dół, w lewo – w prawo. Po pewnym czasie trzeba przejść niewielkie lodowcowe fragmenty, a po prawej stronie wznoszą się bardzo sypkie i zerodowane skały, z których spadają kamienie. Przy odrobinie pecha można zostać uderzonym spadającym z nich głazem. Czym dolina robi się węższa tym problem narasta, a kamieni i małych lawin skalnych spada dużo i osiągają znaczne prędkości, stanowiąc śmiertelne zagrożenie. Z tego powodu ścieżka nie prowadzi optymalną trasą u podnóża skał, tylko kluczy między lodowymi pagórkami i szczelinami, minimalizując ryzyko spadających kamieni. Po lodowcach spływały rzeki wody, charakterystyczne nie dla ciągle mroźnej jeszcze nocy, tylko dla upalnego letniego dnia.
 
Gdy wkroczyłem na lodowiec Gergeti pojawiły się problemy orientacyjne. Ścieżka praktycznie niewidoczna, kopczyków skalnych mniej, a fragmentami kopczyki mają kilka wariantów przejścia, więc robi się zamieszanie. A ta brzeżna partia Gergeti jest bardzo uciążliwa. Nadal wznosiłem się bardzo powoli, cały czas to w górę to w dół, po kilka kroków ale jednak, pomiędzy pięknymi i efektownymi szczelinami oraz pagórkami lodowymi. Cały ten fragment lodowca jest pokryty grubą warstwą drobniejszych i grubszych kamieni wulkanicznych. Jest sypko. A ścieżka kluczy jak labirynt pomiędzy tym wszystkim. Przy zachowaniu ostrożności jest bezpiecznie, ale można też na tym odcinku zrobić sobie krzywdę. I tak mozolnie jest do około 4150-4200m npm, kiedy to wszedłem już na właściwą część lodowca i teren, który jest lodowym plateau. Odcinek od schroniska do tego miejsca jest bardzo długi, mało przyjemny i nie pozwala na bardzo szybką wędrówkę, w żadną ze stron. Wysokość nabiera się koszmarnie wolno. Nie lubię takich odcinków. To tylko marnowanie czasu i energii.

 

Dlatego niektórzy przed atakiem szczytowym rozbijają namioty na jedną noc na plateau, na wysokościach 4200-4500m npm lub przed nim w okolicach 4000m. Jest to dobre rozwiązanie zwłaszcza dla tych u których forma fizyczna szwankuje. Nominalnie od schroniska na szczyt jest 1350m deniwelacji względnej. A faktycznie myślę, że nawet około 100 metrów więcej. Gdy zliczymy te wszystkie drobne podejścia i zejścia na trasie, to się uzbiera. Do tego ten odcinek jest wyjątkowo długi. A wysokości powyżej 4000m już mają wpływ na prędkość poruszania się (coraz mniej tlenu w powietrzu).

 

Chmur przybywało, czuć było, że zaraz sypnie śniegiem. Nie miałem złudzeń, że dzisiaj nie stanę na szczycie, ale w zamian chciałem rozeznać jak najwięcej trasy na szczyt. Lodowiec od 4200m prezentował się bardzo optymistycznie. Brak świeżego śniegu, stan iście letni. Szary lód, wszystkie szczeliny lodowcowe odkryte albo zapchane starymi opadami bielutkiego śniegu. Dzięki temu każda szczelina lodowcowa była widoczna i mogłem się sam sprawnie poruszać bez żadnej asekuracji. Mimo że lodowiec na tym odcinku jest dosyć płaski to bardzo uszczeliniony. W wielu miejscach na świecie w takich miejscach nie ma szczelin albo są bardzo wąskie, a tutaj mające nawet po dobre kilka metrów szerokości i wielokrotnie więcej głębokości. Do tego długie. Najgłębsze szczeliny na Gergeti jak opowiadał Georgij mają po 80 metrów głębokości. Na ponad 4300m pojawił się na lodowcu zmrożony śnieg i dobrze widoczna wąska ścieżka prowadząca w kierunku szczytu. Szczelin mniej, węższe, mosty śnieżno-lodowe nad nimi dosyć stabilne. Tylko do jednej wpadłem po kolana, ale szybko się wydostałem, most mnie utrzymał. Poza ścieżką śnieg do kostek lub łydek utrudniał wędrówkę, ale po samej „utwardzonej” ścieżce szło się świetnie. Niestety niedługo. Chmury zaatakowały z pełną mocną, pojawił się wiatr i śnieżyca. W kilka minut widoczność spadła do zera, śnieg ostro zacinał. A że wkoło biało i żadnych punktów orientacyjnych, to łatwo się tu zgubić. GPS wskazywał 4500m npm, doszedłem jeszcze do 4572m i musiałem zawrócić. W takich warunkach nie dało się nic zrobić. Czułem się dobrze, ale rządziła pogoda. Było za mną 5 godzin dosyć powolnej wędrówki i jakieś 2 godziny do szczytu lub niewiele więcej. Standardowy czas wejścia na szczyt w normalnych warunkach ze schroniska to 8-10 godzin. Nie było mi dane nawet zobaczyć szczytu, bo wierzchołek Kazbeka już dużo wcześniej był w chmurach, a teraz chmury ruszyły w dół. Szybko śnieżyca przeistoczyła się w burzę śnieżną z porywistym wiatrem, grzmotami, piorunami, a ja bądź co bądź miałem przy sobie trochę żelastwa: raki, czekan. W chwilę było biało, ścieżka znikła. Widoczność trochę poprawiła się na 4200m, a potem poniżej 4000m. Śnieg jednak zacinał do samego schroniska. Zejście niezbyt śpieszne zajęło mi ponad 3 godziny.

 

Bardzo fajna wycieczka. Uwielbiam to uczucie: tylko ja i góry. I nikogo poza mną. Do tego groza lodowców, osypujących się skał i załamania pogody. Mimo wysiłku dla organizmu, czuję się wtedy jak w innym świecie, na innej planecie. I ta świadomość, popełnisz błąd to zginiesz. Nikt cię tu nie uratuje, bo niby kto. To świetny test dla organizmu: fizyczny i psychiczny i świetna szkoła jak radzić sobie w niebezpiecznych sytuacjach.

 

Priwet Grisza. Mówiłem, że tak będzie, przywitał mnie Georgij. Niestety, choć gdybym wyszedł o 2 w nocy, to doszedłbym dzisiaj na szczyt, może byłyby już tam chmury, ale dopiero podczas zejścia pojawiłaby się śnieżyca. A jakie prognozy na następny dzień? Plachoj, śnieg i na kolejne 9 dni również. Żarty się ciebie trzymają Georgij. Ja nie żartuję, seriezna. Czyli z Kazbeku w 2 dni nici, ale Kazbek w 12 dni. Tak źle przecież nie może być. Wraz z załamaniem pogody pojawił się problem z moim zapasem jedzenia – wraz z podejściem z Kazbegi i zejściem z powrotem na 4 dni.

 

W usyfionej jadalni znalazłem jakieś resztki jedzenia pozostawione przez innych, jeszcze jeden dzień bym na nich dał radę. Trzeba czekać. Tylko Georgij zmartwił mnie, że jesteśmy tylko we dwoje i w taką pogodę nikt tu nie przyjdzie, a więc jutro lub pojutrze postanowił wszystko zamknąć i schodzić na dół. Pozostanie wtedy namiot pomyślałem i nadzieja, że Georgij odsprzeda mi trochę jedzenia i znajdzie jeszcze jakiś kartusz z gazem. Wtedy będę mógł czekać na poprawę pogody do skutku. Co nie oznacza, że miałem na to ochotę.

 

Kazbek, w Gruzji zwany Mkinwarcweri (5033,8m, inne dane 5047m), to najbardziej wysunięty na wschód 5-tysięcznik Kaukazu Wielkiego. Oczywiście nikt nie używa gruzińskiej nazwy. Tak samo jak gruzińskiej nazwy Kazbegi, czyli Stepantsminda. Rosyjskie nazwy obowiązują. I nic się nie zmieni w tym temacie, chyba że za sto lat. To w ogóle tendencja całej tej części Azji, która była kiedyś w ZSRR. Rosyjskie nazwy zamienia się na swoje, zazwyczaj bardzo trudne, niemal niewymawialne dla cudzoziemca. Dlatego się nie przyjmą. Podobnie jest z wypieraniem języka rosyjskiego, swoimi językami, bardzo trudnymi, nieraz z bardzo trudnym innym alfabetem. Jak choćby alfabet gruziński przypominający makaron. Nie rozumiem dlaczego to co dobre próbuje się zniszczyć. Owszem, pewne rzeczy się skończyły, ale po co niszczyć to co się przyjęło i dobrze się sprawdza? Ale taka ludzka natura. Kazbek położony jest na granicy gruzińsko-rosyjskiej, 3/4 masywu jest po stronie gruzińskiej. Część drogi klasycznej na szczyt prowadzi przez teren Rosji. Będąc precyzyjnym po stronie rosyjskiej mamy autonomiczną republikę Północnej Osetii-Alanii. Niedaleko też jest Inguszetia i Czeczenia wschodzące w skład Rosji. Kazbek wbrew temu co niektórzy piszą nie jest najwyższą górą Gruzji. Jest nią Szchara, która wg różnych danych ma 5068m wysokości albo 5193m albo 5201m. Kazbek to wulkan, może w sensie geologicznym i drzemiący (jak Elbrus, Ararat czy Demawend), ale należy traktować go jako wygasły.

 

Geologowie i wulkanolodzy często przyjmują różne definicje aktywności wulkanów, ale wielu przyjmuje np. takie, że jeśli wulkan wybuchł w ostatnich 10 000 latach, to jest aktywny (szacuje się, że Kazbek wybuchł ostatni raz  ok. 3000 lat temu albo ok. 6000 lat temu). Czy, że jeśli wulkan był aktywny w ostatnim milionie lat to jest drzemiący. Także powierzchnia lodowców w masywie Kazbeka szacowana na 135km2 jest zawyżona. Choćby lodowiec Gergeti w ostatnich 20 latach cofnął się o 400 metrów.

Pozdrawiam

Gregor

(stary blog z wyprawy, październik 2012)

 

Na zdjęciach: 01) lodowiec Gergeti ok. 4100m, 02)lodowiec Gergeti ok. 4200m - początek lodowego plateau, wszystkie szczeliny jeszcze świetnie widoczne, 03) niewielki serak ok. 4200-4300m, 04) widoczność (a raczej jej brak) podczas burzy śnieżnej na ponad 4500m, 05) widoczność podczas burzy śnieżnej na ponad 4300m, 06) schronisko Bethlemi i atak zimy, ok. 3670m, położenie schroniska oficjalnie: 3653m.


Znajdź mnie

Reklama

Wydarzenia

Brak wydarzeń

nationalgeographic-box.jpg
redbull-225x150.jpg
tokfm-box.jpg
tvn24bis-225x150.jpg

Reklama

Image
Klauzula informacyjna RODO © 2025 Grzegorz Gawlik. All Rights Reserved.Projekt NRG Studio
stopka_plecak.png

Search