Honduras stanowił dla mnie jedynie kraj tranzytowy w drodze do Salwadoru. Tutaj jest kilka wygasłych wulkanów, ale wolę aktywne. Na nocleg zatrzymałem się w mieście San Lorenzo, położonym na skraju zatoki Fonseca (Golfo de Fonseca, Pacyfik). W tym miejscu pełnej meandrów pośród lasów namorzynowych i wysepek.
O świcie byłem na najwyższym wulkanie Nikaraguy – San Cristóbal, a popołudniu już w San Lorenzo w Hondurasie. Zatrzymałem się w pierwszym napotkanym hotelu – Perla del Pacifico. Nazwa to żart wysokiego kalibru. Obskurny obiekt, jak większość w tej części Ameryki Centralnej. A tam, gdzie nie ma turystów z obcych krajów, znalezienie czegokolwiek lepszego jest zwykle niemożliwe. Obskurny malutki pokój za 15 usd, brak internetu, nie działająca spłuczka, problemy z wodą (albo brak albo napełnienie wiadra zajęłoby pół godziny). Ale wspomnę, że ze względu na upały tutaj jest tylko jeden kurek z wodą lecącą ze zbiornika, ma nawet wieczorem dobre 20 stopni C. Innymi słowy, bydło w Europie mieszka w lepszych warunkach, niż oferują tutejsze hoteliki. Nie jestem wybredny, ale aż dziw bierze, że takie obiekty ciągle funkcjonują i w takiej ilości. Co z tego, że dziewczyny pracujące w hotelu miłe, jak nawet nie potrafiły wskazać kawiarenki internetowej, tłumacząc że jest ileś kilometrów dalej i muszę wziąć taxi. Kiedy kawiarenka funkcjonowała 5 minut spacerem od „hotelu”, co ustaliłem w minutę pytając przechodniów na ulicy.
Honduras zrobił na mnie jeszcze biedniejsze wrażenie niż Nikaragua. Świetnie widać to na przykładzie śmieci. Tutaj się wszystko wyrzuca przez okno auta, autobusu (takich krajów na świecie jest pokaźna liczba). W sklepie kupujesz batonika, od razu papierek na ziemię. Zatoka Fonseca zaśmiecona.Generalnie czułem się jak na wielkim wysypisku śmieci. Notabane, problem z nimi mają wszystkie kraje Ameryki Centralnej (więcej - Łacińskiej).
Ponadto Honduras jest przykładem państwa policyjnego. Na krótkim odcinku trasy od granicy, miały miejsce dwie kontrole,ze sprawdzaniem bagaży i dokumnetów.
Byłem tutaj jedynym białym człowiekiem i szybko stałem się atrakcją miasteczka. Zagadywano mnie, było bardzo sympatycznie. By podziwiać zachód słońca wybrałem się do największej tutejszej atrakcji – La Cabana, czyli tutejszego terenu rekreacyjnego nad zatoką. Restauracje, mikro plaża, a woda gorąca jak zupa. Widok na lasy namorzynowe i wspaniały zachód słońca. Europejski standard to nie jest, ale w końcu to Honduras. Szkoda, że nawet tutaj nie brakowało śmieci.
Rano z radością opuściłem hotel. Cel – miasto San Miguel w Salwadorze. Mała dygresja. W Ameryce Środkowej pytając na przykład jak daleko jest dokądś, nie warto wierzyć w odpowiedzi. Jedna trzecia jest poprawna, jedna trzecia błędna, jedna trzecia dramatycznie błędna. Więc jak rano zapytałem dziewczynę na recepcji, jak daleko jest do przystanku autobusowego, skąd dojadę do granicy? Usłyszałem – 10 kilometrów. W praktyce były 3, które pokonałem taksówką. Tutejsi ludzie nie potrafiąpowiedzieć po prostu: nie wiem. Wolą wprowadzić w błąd, ale coś odpowiedzieć.
Autobusem dojechałem do granicy w Amatillo, skąd dwoma autobusami do San Miguel i taksówką do hostelu. W tej części świata cieszy, że komunikacja publiczna dociera prawie wszędzie, szkoda że trwa to całkiem długo. W praktyce pokonanie niewiele ponad 100km, zajęło pół dnia. Za to przekroczenie granicy było bardzo sprawne – piesze.
Informacje praktyczne. W tekście poświęconym wulkanowi San Cristóbal opisałem przekraczanie granicy i opłaty wjeżdżając do Hondurasu z Nikaraguy. Więc powtarzał się nie będę. Na granicy: Honduras – Salwador, nikt nie pobierał ode mnie żadnej opłaty, było szybko, bez problemów i formalności. Waluta w Hondurasie to Lempira, za dolara płacili 23 lempiras (w banku), a za wymianę 100 cordoba – 75 empiras (na granicy). Ceny jedzenia, napojów, wydały mi się trochę niższe jak w Polsce, a transportu publicznego wyraźnie mniejsze. Strefa czasowa: UTC minus 6.
Na zdjęciach: od granicy do San Lorenzo, gdzie zachód słońca nad zatoką Fonseca. Na jednym ze zdjęć prysznic w moim pokoju hotelowym.
Error