Pogoda z marnej stała się marniejsza. Deszcz przeszedł w fazę ciągłą. Niedaleko portu na skrzyżowaniu ulic stoi zaokrąglony budynek. A w nim jedna z najpopularniejszych w Reykjaviku restauracji typu fish and chips i Volcano House. Przyszedłem dla tego drugiego. Wolę wulkany na żywo, ale czasami jakieś muzeum czy film o wulkanach mogę obejrzeć. Volcano House to przede wszystkim niewielkie kino z godzinną projekcją filmową. Fajną, aczkolwiek widziałem kilka wulkanicznych materiałów filmowych z Islandii i w każdym z nich cześć scen się dublowała. Sporo materiałów pochodziło z National Geographic. Przed salką filmową jest salka z wystawą geologiczną, połączona ze sklepem. Jest tutaj trochę minerałów pochodzenia wulkanicznego lub związanych z wulkanami. Lawy, pumeks, bomby wulkaniczne. W domu mam dużo więcej okazów geologicznych, mógłbym zrobić taką wystawę razy cztery. Na ścianach są zdjęcia i ciekawa mapa wulkaniczna Islandii. Można kupić książki i filmy o wulkanach, piasek wulkaniczny, kawałki lawy czy pumeksu. Wyroby z lawy i wełny. Widokówki, magnesy na lodówkę. Podobne pamiątki kupimy w wielu sklepach. Najlepszy biznes robią na kawałkach lawy, pumeksu czy piasku wulkanicznego. Każdy turysta może sobie w Islandii nazbierać takich pamiątek do woli, na tony, za darmo. Ale w sklepie trzeba zapłacić od 500 koron (14zł) za mały kawałeczek do 2000 koron (56zł) za większe kawałki. Szokowała cena banalnie prostych świeczników. w Małym kawałku lawy zrobiono mały otwór na wkład świeczki (tealight), włożono to w kawałek folii i sprzedają po 3500 koron. (100zł). Taki otwór na świeczkę w lawie można zrobić bardzo prosto samemu. Wizyta w Volcano House nie jest tania, kosztowała 1990 koron (ok. 55zł, zniżki dla dzieci, studentów, emerytów). Za mini wystawę geologiczną i oglądanie filmu. Ale co na Islandii jest tanie?
Nastał późny wieczór, minęła dwudziesta. Postanowiłem zrobić jeszcze jedną rzecz. W pierwszym wpisie z tego wyjazdu wspomniałem, że ponownie Islandię odwiedziłem z dwóch powodów. O jednym już pisałem - najwyższej górze Hvandalshnukur. Nastał czas na drugi. Konsumpcję wieloryba. W zeszłym roku tak naprawdę zapomniałem o tym. Wieloryb nie jest tanim daniem, ambitne zwiedzanie Islandii kosztuje, mój budżet nie był z gumy, a sporo wydałem. Lecz gdyby wieloryb nie wyleciał mi z głowy zjadłbym go na pewno. W 2014 roku konsumowałem maskonura, rekina (hakarl), lokalne zupy, ciasto ze skyrem, pisałem o tym: Islandzkie maskonury to przemiłe ptaki, ale czy smaczne? i HAKARL – zgniłe mięso rekina – islandzki przysmak oraz Gdy zgłodniejesz na Islandii. Pozostał mi jeszcze wieloryb. I miał to być przedstawiciel dużego gatunku, a nie małego. Zaraz ktoś powie, że to niehumanitarne zjadać takie piękne ssaki. Nie zgadzam się z tym. Zwierzę jak każde inne. Skoro większość z nas na co dzień zjada ryby, kurczaki, krowy czy świnie, to czemu niby nie wypada zjeść wieloryba? Tego typu oburzenia i protesty w większości dotyczą osób o ograniczonych horyzontach, nie obytych w świecie, nie rozumiejących wielu spraw. Tak jak dla nas czymś normalnym jest jedzenie kurczaków, świń czy krów, dla Islandczyków jest jedzenie wielorybów, rekinów, maskonurów czy owiec. W Finlandii uwielbiają renifery, gustują także w łosiach. W wielu miejscach Azji potrawy z psów, kotów, węży, pająków, skorpionów albo robaków, to codzienne menu. W Australii jedzą krokodyle i kangury. W Peru lamy i alpaki. W Amazonii żółwie i małpy. We Włoszech uwielbiają koninę, a Francuzi gustują w ślimakach, żabach i owocach morza. Afrykanie nie pogardzą zebrą, nosorożcem czy antylopą. I można tak jeszcze długo. Co kraj to obyczaj. Trzeba być tolerancyjnym. I zrozumieć, że jeśli u na pies i kot są przyjaciółmi rodziny, to w Chinach czy Indonezji mogą być zjadane. Tam z kolei się dziwią, że my psy i koty trzymamy w domu, opiekujemy się nimi, zamiast zjadać. Skrajności są wadą, eksterminacja gatunków do poziomu, że ich istnienie jest zagrożone, to coś okropnego. Ale zdroworozsądkowe korzystanie z dobrodziejstw planety, jest w porządku.
Wieloryba w Reykjaviku można zjeść w kilku miejscach, chociaż najczęściej niewielkie gatunki. Czasami można znaleźć oferty typu trzydaniowego zestawu za 6500 koron (ok. 180zł): maskonur albo hakarl jako starter, stek z wieloryba jako danie głownie, na deser skyr. Za napoje trzeba zapłacić dodatkowo. W takim zestawie chodzi o degustowanie, a nie o najedzenie się, dlatego nie ma co liczyć na solidne porcje. Zwłaszcza za tak niewielką kwotę. Dla Islandczyków 6500 koron to drobniaki, a taka okazyjna cena jest skierowana do turystów, zazwyczaj biedniejszych od Islandczyków. Ofertę z wielorybem widziałem w Stekhus Hereford na Laugavegur, w meksykańskiej restauracji na końcu Austurstraeti przy placu Ingólfstorg. Spotkana grupa Amerykanów chwaliła też Cafe Loki niedaleko kościoła Hallgrimskirkja, gdzie serwują tradycyjną islandzką kuchnię, ale zdaje się bez wieloryba.
Osobiście nie szukałem restauracji z wielorybem, bowiem od początku wiedziałem gdzie pójdę. I z Volcano House tam się udałem. Do najbardziej kultowej restauracji w Reykjaviku. Obawiałem się tylko czy w ten sobotni wieczór, będzie wolne miejsce? Wychodzę z założenia, że jak chcę zjeść lokalną ciekawą drogą potrawę, to nie ma co iść na kompromisy. Trzeba znaleźć jedną z najlepszych restauracji, która serwuje tą potrawę i zapłacić tyle ile trzeba. Taką w Reykjaviku jest Prir Frakkar Hja Ulfari (3 Frakkar, U 3 Francuzów), oddalona od ścisłego centrum. Została otwarta w 1989 roku i prowadzona jest przez szefa kuchni Ulfara Eysteinssona z rodziną. Naraz może z niej korzystać 44-ch gości. Miejsce to odwiedzają osobistości wizytujące islandzką stolicę, w tym szefowie kuchni jak Jamie Oliver, autor licznych telewizyjnych programów kulinarnych. Także Robert Makłowicz odwiedził to miejsce, podczas kręcenia swojego programu na Islandii. Bywał tu Bobby Fisher, nieżyjący już wybitny amerykański szachista, który ostatnie lata życia spędził w Reykjaviku posiadając islandzki paszport.
Na stolik musiałem czekać około 5 minut. Od razu zamówiłem stek z wieloryba i piwo Viking. Koszt, mniej więcej taki jak za trzydaniowy posiłek, o którym pisałem przed chwilą, plus napiwek. Nie wiedziałem czego się spodziewać. Czy będzie to smaczne czy tylko spróbuję, podziękuję i zamówię coś "normalnego"? Normalnego z punktu widzenia Polaka. Czekając na potrawę rozmawiałem z sąsiadami z bocznych stolików. Po jednej stronie siedziała Szwedka, po drugiej para z Norwegii. Szwedka mnie pytała skąd w Islandii tylu pracujących Polaków? Dopóki poziom funkcjonowania państwa i poziom życia będą tak bardzo odbiegały od zamożnych europejskich krajów, Polacy będę emigrowali. Czyli jeszcze bardzo długo - odpowiedziałem. Z kolei Norwegowie konsumowali rekina (hakarl). U siebie spożywają wieloryby, ale rekinów nie ma w norweskim jadłospisie. Częstowali mnie. Zgniły rekin smakował tak samo nijako jak rok wcześniej, nawet z kieliszkiem lokalnej wódki Brennivin, ale polany był jakimś przeźroczystym sosem, m.in. z cytryną, by nie waliło zgnilizną.
Na moim stole wylądował oczekiwany stek z wieloryba. Trzy spore kawałki mięsa, kilka ziemniaczków, trochę marchewki, sałaty i sos. Potrawa zasmakowała mi bardzo. Czerwone odpowiednio wypieczone mięso. Soczyste. Nie miało nic wspólnego z potrawami morskimi, które dotychczas jadłem.
Restauracja 3 Frakkar jest przytulna, ciasna, z fajnym klimatem. Część pracowników stanowili cudzoziemcy, założę się, że wśród nich był jakiś Polak. Jesteśmy wszędzie. Jak tak dalej pójdzie, więcej Polaków będzie żyło łącznie w różnych krajach świata, aniżeli w swojej ojczyźnie.
Wybiła 22:00, gdy opuszczałem lokal i czekały mnie ze cztery kilometry spaceru powrotnego. Po drodze odwiedziłem Hallgrimskirkja. Namiot grzecznie stał na polu namiotowym. Pozostało wziąć prysznic i kłaść się spać. Minimalne temperatury w nocy były takie same na zewnątrz i w namiocie: +5°C.
- Na zdjęciach:
- 1-4) Volcano House w Reykjaviku.
- 5-11) Restauracja Prir Frakkar Hja Ulfari i stek z wieloryba, Reykjavik.
- 12-17) Centrum Reykjaviku w 2015 i w 2014 roku - kościół Hallgrimskirkja, ratusz i okolice, port.
- 18-19) Na polu namiotowym w Reykjaviku.