Dobę wcześniej walczyłem o życie na Etnie, ale skoro przeżyłem, postanowiłem odbyć jeszcze jedną wycieczkę. Do wiosek zniszczonych przez niedawne trzęsienie ziemi. Odmrożony, obolały, z różnymi ranami – ale co mi tam. Sycylia ale pogoda nie pasowała. W nocy zero stopni, śnieg z deszczem, wiatr. Nazbyt optymistycznie podszedłem pod względem ubioru. Nie chcąc chodzić w mokrej kurtce puchowej i dosuszać na sobie, miałem tylko koszulę z krótkim rękawem i na to cienką membranową kurtkę. Na nogach letnie spodnie. Znowu marzłem. Ale trudno. Cel Zafferana Etnea.
Skutki trzęsienia ziemi można było dostrzec również w samej Katanii. Gzymsy, rzeźby, tynk, jakaś cegła – miejscami pospadały na ulice. W końcu to stare i dosyć zaniedbane miasto.
Zafferana Etnea administracyjnie obejmuje spory fragment Etny, z doliną del Bove, aż po kratery szczytowe. Podróż jednym z nielicznych autobusów zajęła godzinę z kawałkiem (ok. 25km). Od Katanii padał śnieg z deszczem, który szybko topniał na tych wysokościach. Mój cel znajdował się na wysokościach 500-600m n.p.m. Miasteczko jest niewielkie, ma parę zabytków. Plac, na którego końcu rozpościera się piękny widok na Morze Jońskie. Zimnica panowała potworna. Około zera stopni, wiatr, co chwilę śnieżyca. Sama Zafferana nie ucierpiała znaczenie, ale wioski po sąsiedzku owszem – zwłaszcza Fleri. Czekał mnie kilkukilometrowy spacer.
26 grudnia 2018 roku doszło do trzęsienia ziemi o sile 4,8 w skali Richtera, epicentrum znajdowało się blisko Katanii. Niby niewielkie, ale szkody poważne. Przeżyłem z dziesięć trzęsień ziemi, w tym w Chile o sile ponad 7 stopni, szkód wtedy praktycznie nie było. Tutaj stara zabudowa, nienajlepsza jej bieżąca konserwacja, budowane obiekty niedostatecznie zabezpieczone przed wstrząsami – uległy poważnym zniszczeniom. Wiele osób zostało bez dachu nad głową. Niektórzy zostali lekko ranni. Inna sprawa, że epicentrum miało swoje miejsce płytko pod powierzchnią.
Dwa dni wcześniej doszło do gwałtownej erupcji Etny. Zjawisko to powiązano z subdukcją płyt tektonicznych u wybrzeży Sycylii – afrykańskiej i euroazjatyckiej. Zaś samo trzęsienie ziemi z aktywnością erupcyjną Etny. Jej istnienie związane jest z ruchami płyt. W tym okresie wystąpiło dużo niewielkich wstrząsów sejsmicznych w masywie Etny, ale nawet gdy nie ma erupcji, aktywność wulkanu powoduje nieprzerwane ich występowanie. Nawet kilkaset na dobę. Czasami ruchy magmy mogą wywołać poważny wstrząs.
Erupcja przy okazji spowodowała opad popiołów wulkanicznych na okolice Zafferana Etnea, które bez problemów zauważyłem na ulicach i chodnikach.
Fleri, które najmocniej ucierpiało i część budynków groziła zawaleniem, było pilnowane przez policję i częściowo zamknięte. I dla samochodów i dla pieszych. Wiedziałem że nie dojdę tam gdzie chcę jeśli czegoś nie wymyślę. Koszmarna pogoda mi nie pomagała, bo poza policjantami w samochodzie nikogo nie było. Na szczęście przyjechali jacyś urzędnicy oglądać zniszczone budynki oraz ekipa z INGV - Narodowy Instytut Geofizyki i Wulkanologii (National Institute of Geophysics and Volcanology, Istituto Nazionale Geofisica e Vulcanologia). Notabene mieli niemalże takie same kurtki jak ja. Jedni i drudzy nie weszli na zamknięty teren. Ale gdy ja się pojawiłem i pewnym krokiem z dużym aparatem minąłem radiowóz, nikt mnie nie zatrzymał. Uznali, że jestem z którychś służb. Obejrzałem co chciałem, sfotografowałem i wyszedłem z zamkniętego obszaru. Gdy potem czekając na autobus, spacerując w zimnicy, podszedłem blisko radiowozu, zaraz wyszedł policjant z informacją, że dalej iść nie można.
Zniszczenia były znaczne. Ucierpiało sporo budynków, nie nadających się do zamieszkania. Punkty usługowe, kawiarnie pozamykane, do wyburzenia. Rozsypały się płoty, popękały ulice. Taki symbol zniszczeń stanowił kościół di Maria Santissima del Rosario. Budowę zakończono w 1872 roku. Podczas drugiej wojny światowej za ołtarzem przechowywano w nim cenne relikwie św. Agaty z katedry w Katanii. W 1984 roku mocno uszkodziło go trzęsienie ziemi. Dokonano pewnych napraw, ale obok wybudowano nowoczesny kościół (dosyć brzydki), oddany do użytku w 1990 roku. Podczas trzęsienia ziemi z 26 grudnia 2018 ucierpiały obie budowle. Zabytkową pewnie będzie trzeba rozebrać. Nowa jest popękana, ale z zewnątrz nie wygląda to tragicznie. Czas pokaże czy uda się ją uratować?
Wstrząs nastąpił po trzeciej w nocy w okresie Bożego Narodzenia, na chrześcijańskiej Sycylii. Moment był wybitnie mało sympatyczny. Zamiast cieszyć się świętami i zbliżającą imprezą Sylwestrową, ludzie stracili dorobek całego życia. Musieli opuścić swoje mieszkania i domy. Część dodatkowo straciła miejsca pracy. Teren ten został uznany za obszar klęski żywiołowej. A jak powiedzieli mi znajomi Sycylijczycy, mimo świadomości o zagrożeniach naturalnych na tym terenie, mieszkańcy raczej się nie ubezpieczają. Więc większość z ofiar kataklizmu została bezdomna. Nadzieja w państwowej pomocy. Dobrze przynajmniej, że nikt nie zginął i nie było osób bardzo ciężko rannych. Gdy spada na chodnik 100 czy 200 kilo betonu i cegieł, można zginąć.
Komunikacja publiczna we wschodniej Sycylii, zwłaszcza poza największym miastami jest bardzo ograniczona i na niskim poziomie. Niepunktualna, a rozkłady jazdy zwykle nie mają nic wspólnego z rzeczywistością, których zresztą próżno szukać. Sam przystanek to często mała tabliczka powieszona na jakimś słupie z nazwą firmy obsługującej połączenie. Dlatego gdy minęły dwie godziny. I nie przyjechały dwa autobusy uznałem, że zamiast marznąć, stać w śnieżycy, lepiej będzie jak pójdę piechotą, z nadzieją że mnie ktoś podwiezie.
Na Sycylii autostop nie jest popularny. Znajomi Sycylijczycy używają sformułowania „tutaj nie znają autostopu”. Do tego boją się przestępczości. Z jednej strony mafia, z drugiej strony emigranci, przede wszystkim z Afryki. Czym ich więcej, tym więcej żebrzących na ulicach i przestępstw. Zdawałem sobie z tego sprawę.
Mimo kontuzji uznałem, że w skrajnym wypadku do Katanii mam 20km, głównie w dół, po około 15-stu powinienem dojść do miejsca, gdzie jeżdżą autobusy miejskie - dam radę. Chociaż mogłem iść ku morzu, wybrałem okrężną drogą, którą jeździ autobus, z nadzieją że w końcu pojedzie. Ale po godzinie marszu, gdy nic się nie wydarzyło i zaczął zapadać zmrok, ruszyłem w dół. Pokonałem jakieś 5km, żaden samochód się nie zatrzymał. Droga bez pobocza, Sycylijczycy jeżdżą szybko i nieostrożnie, musiałem bardzo uważnie iść, z oczami z tyłu. Minęło mnie ze sto samochodów i nic. Gdy na poboczu stała jakaś kobieta w aucie i chciałem ją zapytać, gdzie muszę dojść, by złapać jakiś autobus, na mój widok szybko ruszyła. A wyglądałem całkiem cywilizowanie, z aparatem na szyi, bym wyglądał jak turysta, a nie mafioso. Wiedziałem, że po zmroku nic nie złapię. Dzięki wędrówce nie było mi jednak bardzo zimno.
Gdy straciłem wszelkie nadzieje. Zatrzymuje się po drugiej stronie drogi samochód jadący w przeciwnym kierunku do mojego. Zdziwiłem się, ale Sebastiano minął mnie jadąc w dół, pomyślał że jestem turystą którego nikt nie podwiezie. Zawrócił i postanowił mnie kawałek zwieść. Mówił dobrze po angielsku i przepraszał, że nie zawiezie bezpośrednio do Katanii, ale za godzinę ma być w teatrze. Warto nadmienić, że specjalnie mnie zwoził do miasteczka, to nie była jego trasa. Byłem mu bardzo wdzięczny, fajnie pogadaliśmy. Pieszo pokonałem jakieś 7km od Fleri, nie licząc kilkunastu kilometrów, do momentu decyzji, że nie czekam na autobus. Sebastiano zwiózł mnie kolejne osiem do miasteczka Św. Agata. Skąd do Starego Miasta w Katanii miałem kolejne 8km, ale do samego miasta 2-3km. Nie wiedział, gdzie jest jakiś przystanek autobusowy, mówił bym zapytał miejscowych. Ale miejscowi też nic nie wiedzieli – tutaj każdy ma samochód – autobusy są dla uczniów i desperatów. Zresztą nie mówili po angielsku. Gdy podszedłem do kierowcy siedzącego w samochodzie, przestraszony odjechał gwałtownie jak wcześniej kobieta. Już dawno było po zmroku. Smutno żyć w miejscu, gdy boisz się ludzi, którzy do ciebie podchodzą. Ludzi których mijasz na ulicach. Czujesz się niepewnie we własnym mieście, we własnym kraju, zagrożony, że możesz stać się ofiarą przestępstwa. Tak czuje się wielu Sycylijczyków. W Katanii jak zwykle gdy tam jestem, wzmocnione były kwestie bezpieczeństwa – policja i wojsko z bronią maszynową. I patrząc co się dzieje w Europie, Polsce też to grozi. Zamiast integrować się, współpracować, pomagać sobie, będziemy unikać siebie, podszyci nieufnością i strachem.
Po niecałych trzydziestu minutach byłem już na terenie miasta Katania, w kiosku kupiłem bilet za jeden euro i pozostało mi czekać na przystanku. Po dwudziestu minutach jechałem do centrum.
Dzień po tragicznych wydarzeniach mój organizm chyba działał jeszcze pod wpływem adrenaliny, w jakimś dziwnym trybie. Następnego dnia po tej wycieczce, wszystkie rany dały znać o sobie. Nie tylko bólem, brakiem czucia, ale kontuzje zaczęły utrudniać mi chodzenie, normalne funkcjonowanie. Z reklamówką leków i środków medycznych pracuję nad usprawnianiem samego siebie, są postępy, ale minie jeszcze trochę czasu, gdy rany się zagoją i będę mógł normalnie chodzić.
NA ZDJĘCIACH: Na pierwszych dwóch Katania, później Zafferana Etnea i popiół wulkaniczny na ulicy oraz zniszczony magazyn wina (prawdopodobnie). Dalej zniszczona przez trzęsienie ziemi miejscowość Fleri, ekologia po sycylijsku i dowód jak niebezpieczne są lokalne drogi.