Volcan de Pacaya słynie z rzek lawy. Lecz trafiłem na spokojny okres w jego działalności. Co ma dobre strony, bo pozwala się dostać w partie szczytowe wulkanu, które podczas erupcji są niedostępne. Postanowiłem wykorzystać okazję.
Przed 6:00 stałem już przed moim miejscem noclegu. Jak było przyjemnie. Guatemala Antigua jest na wysokościach 1500-1600m, więc rano i wieczorem jest przyjemnie chłodno. W dzień niefajnie upalnie. Oprócz mnie jechało jeszcze 7 osób, wszyscy z krajów anglojęzycznych. Ale nie było czasu do rozmowy, bo gdy po ponad godzinie jazdy znaleźliśmy się u bram parku, rozstaliśmy się. Oni mieli swojego przewodnika, ja swojego. Wysokość 1900m. Na zegarku 8:00.
50q opłaty parkowej i w drogę, bo jak dobrze pójdzie wrócę tym samym samochodem. Z ostrożności jednak zapłaciłem drugie 10usd na powrót o 18:00. Najważniejsze to zrobić na wulkanie to co mnie interesuje, czas powrotu był sprawą drugorzędną. Do pokonania ok. 650m przewyższenia fajną ścieżką, a potem powyżej lasu też szybko i bezproblemowo. Nad niewielkim kraterem, w którym stożkowaty otwór lawowy (de facto krater w kraterze), byliśmy po 75 minutach, szybkiego, ale bez przesady, marszu. Starczyło jeszcze czasu na kilka postojów fotograficznych.
Jak pisałem wcześniej, dostać się nad krater wulkanu Pacaya nie jest łatwo. I są obostrzenia. Mój przewodnik powiedział, że można przebywać 10minut, był cały czas w kontakcie z parkiem. Pobyt swój wydłużyłem do godziny i dziesięciu minut. Byliśmy już telefonicznie kilka razy wzywani do zejścia.Do tego nie ograniczyłem się do miejsca widokowego położonego z 50 metrów od otworu, z którego wylatuje lawa. Tylko chodziłem po świeżym polu lawowym bezpośrednio poniżej otworu, badałem temperaturę fumarol. Byłem chwilami w rejonie zagrożenia dostaniem kawałkiem płynnej lawy w głowę. I to przy tych malutkich wyrzutach. Nie chciałbym tam być, gdyby nastąpił większy. A co któryś taki był. Bardzo dobrze spędzony czas. Gimi, mój przewodnik, a tak naprawdę przykrywka przed formalnoprawnymi kłopotami, z daleka obserwował moje poczynania. Po czym stwierdził, że wariat ze mnie. On by nigdy tam nie poszedł. Dlaczego, bo niby w każdej chwili mogłem zginąć. Nie miałem takiego poczucia.
Z otworu lawowego Pacaya lawa wydobywała się nieprzerwanie. Były to niewielkie wyrzuty, mikroerupcje strombolijskie. Przerwy pomiędzy wyrzutami trwały: kilka – kilkanaście sekund. Co któraś miała większą siłę. Czasami następował wyrzut z wybuchem. Nawet podczas końcowego podchodzenia na wulkan dwukrotnie nastąpił grzmot, Gimi sugerował, że może być niebezpiecznie, zawróćmy. Z mojej strony taka możliwość nie istniała. Podczas pobytu na szczycie, też co około dwudziesty wyrzut miał silniejszy charakter, dwukrotnie nastąpił grzmot z wyrzutem niewielkiej ilości popiołów wulkanicznych. W tle większe wybuchy prezentował wulkan Fuego.
Lawa spadała po stożku wokół otworu, koło którego się kręciłem. Ale tylko raz zrobiło się bardzo niebezpiecznie. Trawersowałem go w dolnej partii, by przejść na jęzor zastygłej lawy. Zmierzyłem wcześniej laserem jego temperaturę, by nie wejść na płynną lawę, zastygłą tylko na powierzchni. W tym momencie nastąpił większy wyrzut lawy. Dzięki kilku gwałtownym skokom, znalazłem się poza polem rażenia. Na takim wulkanie zawsze istnieje ryzyko dużej erupcji, bez ostrzeżenia. Biorę to pod uwagę, ale nie zniechęca mnie ten fakt przed kręceniem się w miejscach tak ryzykownych w jakim się znajdowałem.
Bardzo niewiele osób wchodzi w rejon wierzchołka. W te miejsca, w które wszedłem, nie wchodzi nikt, ale to normalne. Dziwi mnie jednak, że tak mało chętnych dociera w rejon szczytu, bo chociaż jest ryzyko, to miejsce do oglądania wyrzutów lawy z otworu jest fajne. I dostać się tutaj, to nieduży wysiłek. A Gimi narzekał, że ostatnio sporadycznie ktoś chce się tam dostać. Rzecz jasna poza nami nikogo nie było. A można nie tylko w dzień jak chciałem, ale też w nocy, gdy lawę lepiej widać, za to wulkan dużo gorzej.
Gdy wulkan Pacaya jest bardziej aktywny, spływają rzeki lawy, wtedy standardowa wycieczka może być naprawdę ciekawa. Tylko warto pobyć tam dłużej niż 30-60 minut jak oferują firmy wycieczkowe. Lecz w tym momencie była zupełnie bez sensu. Owszem, pewnie nikt nie miał poczucia oszukania, bo zapłacił jedynie 10 dolców za transport i przewodnika oraz zobaczył ze sporej odległości partie szczytowe Pacaya. Ale wyglądało to tak. Ludzie dochodzą do punktu widokowego i zastygłej lawy koło miejsca zwanego Lava Store. Robią parę fotek, dotkną lawy i wracają (przykładowe zdjęcia w galerii na końcu). Pacaya jest całkiem daleko, dużo wyżej, a szczyt kompletnie niewidoczny. Już ciekawsze widoki są na Fuego, Acatenango i Volcan de Aqua (aczkolwiek zdecydowanie najlepsze ze szczytu Pacaya). Które są dużo dalej, ale bardzo majestatycznie wyglądają. I cała taka piesza wycieczka trwa 2,5-3h. Z czego turystom wejście i zejście zajmie z 2-2,5h. Gdybym ja się wybrał na taką wycieczkę, załamałbym się, widząc jej bezsens. Na szczęście robiłem dużo ciekawsze rzeczy. Ale turyści wydawali się zadowoleni i bardzo zmęczeni. W drodze powrotnej wszyscy spali. Czym się tak zmęczyli?
Na Pacaya jak się dobrze rozegra można wejść bez przewodnika, tylko trzeba mieć więcej czasu niż ja, zapewniony jakiś transport, oraz najlepiej być rano, zanim zjadą się ludzie. Gdy myśmy po 10:00 schodzili, dużo grup startowało do góry. W tym leniwi na koniach, które można wynająć. 60usd, które zarobili Gimi i Rudolfo, choć jest sporą kwotą jak na lokalne warunki, uważam za dobrze wydane. Zaoszczędziłem dużo czasu, Gimi się nie wtrącał i wstrzymał telefonicznie odjazd mojego mikrobusa o 15 minut, dzięki czemu zdążyłem wrócić z tą samą grupą (szybkie zejście z wierzchołka pod samochód zajęło 45min). A na wulkanie zobaczyłem wszystko co chciałem i zrobiłem wszystko co chciałem.Poza tym chłopak był sympatyczny, wesoły, najlepszy lokalny przewodnik z jakim współpracowałem dotychczas podczas tej wyprawy, mimo że o wulkanach nie wiedział nic. Ale za to choć w minimalnym stopniu znał angielski.
Na dole chwilę rozmawiałem z Rodolfo i pytam, to jak to jest, czy można wchodzić na wulkan czy nie? To skomplikowane Gregorio. Mieszkam tutaj, jestem członkiem lokalnych stowarzyszeń, od dwudziestu lat świadczę usługi na Pacaya, mam swoje możliwości, znajomości. Okay, rozumiem. Nieważne, ważne, że osiągnąłem swoje cele. Oto namiary: przewodnik Rodolfo Pineda – mówi trochę po angielsku. Telefon 4895-2771, 5328-7595, email: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript..
Po 12:00 wróciliśmy do Gwatemala Antigua, miałem dużo czasu na przygotowania do wyjazdu na Acetenango. Rzecz jasna, o 10usd za niewykorzystany transport się nie upominałem. Sam się zdecydowałem na takie zabezpieczenie, firma przygotowała dla mnie miejsce w samochodzie. Moją decyzją było nie skorzystanie z tego. Kierowcy oddałem niewykorzystany kwit podróżny i powiedziałem, że mogą kogoś na moje miejsce jeszcze zabrać i zarobić.
Wulkan Pacaya 2552m (stratowulkan) – jeden z trzech mocno aktywnych w Gwatemali (obok Santiaguito (Santa Maria) i Fuego). Jest w tym kraju ponadto kolejne sześć wulkanów, które wybuchły w ostatnich dwustu latach, zatem można je również traktować jako aktywne (czas pokaże, czy w przyszłości zakwalifikujemy je jako nieaktywne (uśpione, dormant), wygasłe, czy nadal aktywne). Jak wszystkie odwiedzone wulkany podczas tej wyprawy, począwszy od Kostaryki, Pacaya jest częścią:Arco Volcánico Centroamericano, czyli Środkowoamerykańskiego Łuku Wulkanicznego. Znajduje się na skraju potężnej kaldery wulkanicznej, a charakterystycznym elementem wulkanu Pacaya jest komora magmy położona blisko powierzchni. Co skutkuje częstymi wypływami lawy. Pacaya ma status wulkanu w ciągłej erupcji, bo lawa jest obecna stale na powierzchni. Lecz co jakiś czas następują większe i gwałtowniejsze erupcje. Przed moim przyjazdem miały takowe miejsce w 2016 roku i pod koniec 2017 roku. Stanowi niezwykle ciekawy przykład występowania różnorodnych erupcji, większości typów.
Słynie z erupcji typu hawajskiego (wylewnych, rzeki lawy), ale występują także strombolijskie (za sprawą pęcherzyków gazowych lawa wydostaje się z krateru, na skutek zjawiska podobnego do pęknięcia bańki mydlanej). Rzadko typu vulcanian (mocniejsza wersja stromblijskiej z bardziej lepką lawą) oraz typu pelean (charakterystyczne chmury popiołów i gazów opadające po zboczu). Zdarzają się też najgroźniejsze - pliniańskie (vesuvian) – nazwa od drzewa: sosna pinia, bo chmura popiołów i gazów przybiera kształt korony tego drzewa (coś jak grzyb po wybuchu atomowym). Typową tego typu erupcją odznaczył się Wezuwiusz w 79r. n.e., niszcząc Pompeje. Charakterystyczne są ogromne i wysokie na wiele kilometrów chmury gazów i popiołów wulkanicznych oraz wyrzucanie nawet dwóch trzecich objętości lawy znajdującej się w komorze magmowej.
Oficjalna wysokość wulkanu Pacaya wynosi 2552m. Na aktywnych wulkanach parametr ten podlega częstym zmianom. W obie strony. Mój GPS wskazał wysokość 2585m z dokładnością do 5m. Dla bezpieczeństwa można przyjąć 2580m. Przypuszczam, że pomiar 2552m zrobiono lata temu i nikt go nie aktualizował. Urządzenie pomiarowe na szczycie, gdzie otwarta przestrzeń, miało dostęp do licznych satelitów. Dlatego wskazana wysokość wydaje się wiarygodna.
Ciekawostka. Pod wulkanem, w miejscowości San Vicente Pacaya (ok. 1700m n.p.m.) funkcjonuje nieduża elektrownia, wykorzystująca do produkcji energii gazy z wulkanu Pacaya. One mają około 500 stopni Celsjusza. Pobierane są z głębokości około 2 kilometrów.
Na zdjęciach: Wulkan Pacaya w różnych ujęciach, w tym otwór lawowy. Widoki na wulkany: de Agua 3760m, Acatenango 3976m, Fuego 3763m. Pod koniec jak wygląda turystyczne oglądanie Fuego, elektrownia geotermalna. Kawałki świeżej, niedawno zastygłej lawy. Kilka godzin na Pacaya, długie spodnie, i tak zawsze wyglądają nogi po kontakcie z sypkimi wulkanami.
Error