Zacznę tak: jeśli ktoś lubi wulkany, niech odpuści sobie ich oglądanie w Kostaryce. Są bardziej przyjazne wulkanicznie miejsca na świecie. I tańsze.
Przylatując do Ameryki Środkowej wiedziałem, że w Kostaryce wulkany są objęte parkami narodowymi. Bynajmniej nie z powodu ochrony cennej przyrody. Tutejsze wulkany i okoliczna przyroda nie są wyjątkowe. Zasadniczy cel parków jest taki, by kontrolować i reglamentować dostęp do wulkanów. Czytaj – najlepiej je zamknąć i nie dopuszczać zwiedzających. Projekt 100 wulkanów sam w sobie jest ekstremalnie trudny i niebezpieczny, dlatego unikam krajów, gdzie dochodzą dodatkowe kłopoty – jak strażnicy parkowi i reglamentacje czyli zakazy. Nie mam czasu na użeranie się z ludźmi, którzy decydują kto i czy może iść na wulkan. Męczy mnie ciągła zabawa w partyzanta, by mimo zakazów, dostać się na wulkan. A te zakazy od razu napiszę – są idiotyczne. Dlatego Kostarykę potraktowałem jako rozgrzewkę. Plan był taki. Koło stolicy San Jose są trzy aktywne wulkany. Zobaczę jeden z nich i starczy. By następnie udać się do znacznie ciekawszego wulkanicznie kraju – Nikaragui. Wyprawa krótka, czasu naprawdę niewiele, szkoda go marnować na Kostarykę.
Z San Jose autobusem dojechałem do miasta Cartago, skąd do miejscowości Cot, bo nie było pod ręką transportu do bliższej mi Tierra Blanca. Skoro była już połowa dnia, czasu za dużo nie miałem. W Cot wpierw trafiłem na gościa XXL w maluteńkiej terenówce, którego wskazali mi zresztą mieszkańcy. Twarz i zachowanie jak u polskiego taksówkarza z filmów z czasów PRL. 40USD i nie opuści ani dolara, bo to daleko, zła droga. A to tylko 25km, dobrym asfaltem aż pod krater (z San Jose ok. 50km). Zapłaciłbym, ale jakiemuś sympatycznemu człowiekowi. Patrzę, jedzie gość wysłużoną terenówką z cebulą na pace. Pytam czy mnie zawiezie, on wskazuje „taksówkarza”. Nie ma mowy - mówię. Wsiadaj - zrozumiał. Odstawiliśmy cebulę i za 30usd zawiózł mnie do celu. Wcześniej jednak jeszcze musiałem uiścić 15USD za bilet wstępu do parku Irazu, co najmniej o dziesięć za dużo.
Pogoda dobra, choć na wysokości ponad 3300m chłodno, turystów niewielu. Jest parking, toaleta, sklepik. I stał miejski autobus, który miał odjechać za godzinę, o 15:10, do Cartago. O której przyjechał nie wiem. Na zobaczenie parku wystarczy godzina, niektórym wystarczyło 10 minut.
Nawet tą atrakcję za 15USD udało się Kostarykańczykom spieprzyć. W rejonie parku jest 5 kraterów, ale niewprawne oko zauważy 3. Szczególnie centralny, wypełniony wodami turkusowego jeziorka. Przed kraterem postawiono wysoki drewniany płot. Zza którego niewiele widać. Lepiej stając na płocie, ale można zlecieć. A najlepiej zignorować tabliczki o zakazie i wyimaginowanych niebezpieczeństwach, przejść za płot, stanąć na skraju krateru i dobrze się przyjrzeć wszystkiemu, zrobić fajne zdjęcia. Oczywiście tak zrobiłem, nie przejmując się czy jakiś strażnik będzie ingerował.Zapłaciłem 15USD za oglądanie krateru a nie płotu.
Cała ścieżka ma około 500 metrów długości, częściowo betonowa, częściowa prowadzi po piachu w płaskim kraterze. Pod koniec płotu aż by się chciało, by była pięciominutowa ścieżka do góry, na wierzchołek, ale nie ma. Trzeba zrobić 80% koła, wracając się przez parking. Można podjechać nawet samochodem. Atutem tego miejsca poza tym, że ma 3445m wysokości (pomiar własny z błędem do 5m, oficjalnie 3432m), jest widok na wulkan Turrialba. O którym się pisze, że jest ostatnio w ciągłej fazie erupcji.
Gdy robiłem sobie zdjęcia i oglądałem, podjechał terenówką strażnik i miga światłami. Okazało się, że park jest zamykany o 16:00, czyli za pół godziny. Pyta czemu nie zjechałem autobusem. Bo mi się tutaj podoba. Odwiózł mnie do wysokiej bramy parkowej. Ale bał się chyba, że chcę nocować – mój wielki plecak wzbudził zapewne nieufność. Bo po 20 minutach schodzenia wyprzedził mnie. Ale gdy zobaczył, że schodzę i nie planuję biwakować, ostentacyjnie przede mną zawrócił i pojechał do góry.
Nie przyszło mu do głowy, że biwakować planuję, ale na zupełnie innym wulkanie. Bo skoro jestem 20km od Turrialby, to dlaczego nie spróbować wejść na niego? Ruszyłem polnymi drogami pośród pól z warzywami, niżej kwitnący rzepak, tropikalne drzewa. Sielanka. Żyzne wulkaniczne ziemie, bogate w wodę dzięki klimatowi i wysokościom generującym opady – idealne miejsce na uprawy.
Czy udało mi się wejść na ponoć bardzo niebezpieczny wulkan i zamknięty od lat? Napiszę wkrótce. A teraz kilka faktów o wulkanie Irazu. Parę zdań o stolicy – San Jose. I ciąg dalszy pastwienia się nad durnymi Kostarykańskimi urzędnikami.
Irazu to wulkan aktywny. Ostatnia niewielka erupcja miała miejsce w 1994 roku, dużo większa seria w latach 1963-1965. Erupcje miały charakter wybuchowy, freatyczny, czyli gdy gorąca magma styka się z wodą. Jednym z efektów są liczne popioły wulkaniczne, które opadają na okolicę, także San Jose. Jest to najwyższy wulkan z Kostaryce. Stratowulkan, ale jak inne w okolicy, rozczłonkowany i rozległy. Sporadycznie na szczycie pojawia się nawet śnieg. Gdy w dole mamy tropikalny klimat. Główny krater ma 1050m średnicy i 300m głębokości. Na dnie jest niewielkie jezioro o różnym poziomie wody. Ze względu na wysokość, na Irazu nierzadko są mgły, chmury i pada, podczas gdy w dolne świeci słońce.
Jeśli kogoś nazywam idiotą, wypada to uzasadnić. W Kostaryce jest 5 aktywnych wulkanów (Turrialba, Poas, Arenal, Rincon de la Vieja, Irazu), i dwa, które w ciągu ostatnich 4 tysięcy lat wykazały się choćby najmniejszą aktywnością erupcyjną (Miravalles, Orosi). Znacznie więcej jest wygasłych. Ze względu na tropikalny klimat i liczne deszcze, w wielu kraterach są jeziora. Pierwsza czwórka jest notorycznie zamknięta, Poas od niedawna. Pozostałe też bywają zamknięte.
Nawet jeśli dzień przed przylotem znajdziemy wiarygodną informację, że wulkan turystycznie jest dostępny, a o taką informację wcale nie tak łatwo, to już w dzień przylotu wulkan może być zamknięty. Nie na dzień czy dwa, ale na tygodnie, miesiące, lata. Bo tak działa się w Kostaryce. Generalnie chodzi o to, by wulkany w Kostaryce były niedostępne dla ludzi. Nawet niektóre uważane za wygasłe. Wystarczy kilka mikrowstrząsów sejsmicznych, by park z wulkanem zamknąć. Tak to jest jak w instytutach sejsmologicznych i w parkach narodowych pracują, przepraszam za słowo, debile. Oczywiście chodzi o bezpieczeństwo turystów – w czyimś urojonym mniemaniu.
Bo posłużę się przykładami wszystkim znanymi – włoskich wulkanów. Czy wiecie, że gdybyWezuwiusz był w Kostaryce, byłby zamknięty? - bo jest aktywnym i niebezpiecznym wulkanem. Nie wolno byłoby się do niego zbliżyć. Czy wiecie, że gdyby wulkaniczne wyspy Vulcano i Stromboli były w Kostaryce, nie można byłoby nawet do nich dopłynąć? – bo są aktywne i niebezpieczne. I w końcu, czy wiecie, że gdyby Etna była w Kostaryce, można byłoby ją oglądać, co najwyżej z Katanii? – bo jest aktywna i niebezpieczna.
To jak to jest, Włosi narażają co roku miliony turystów na niebezpieczeństwo? Nie, są normalni. Każdy kto wchodzi na aktywny wulkan, nawet Wezuwiusza, który ostatni raz wybuchł w 1944 roku i jest aktywnym wulkanem, musi choć w minimalnym stopniu brać pod uwagę, że może dojść do gwałtownej, niespodziewanej erupcji i zginie. Jest to kwestia decyzji i świadomości.
To, że w rejonie aktywnych wulkanów dochodzi do niewielkich wstrząsów, nawet kilkuset na dobę, jest naturalne. W normalnych krajach to żaden powód, by zamykać dostęp do wulkanów. Ale Kostaryka normalna nie jest. Dlatego jeszcze raz powtórzę, jeśli ktoś nie chce się rozczarować, nie powinien wybierać tego kraju w celu oglądania wulkanów. Oczywiście zawsze można próbować zrobić to nielegalnie, tylko po co, jak na świecie są ciekawsze i fajniejsze wulkany, gdzie nie stoi żaden strażnik i nie krzyczy – nie wolno. I co ciekawe, jest coraz więcej zdesperowanych turystów, którzy próbują zobaczyć kostarykańskie wulkany nielegalnie. Nie mają doświadczenia, więc nieraz pakują się w kłopoty, dochodzi do wypadków, czasami poważnych. Gdyby mogli dostać się na wulkan z przewodnikiem, zapłacić, wszyscy byliby zadowoleni. I zwykle bezpieczni, bo na aktywnym wulkanie nigdy całkiem bezpiecznym być nie można. Niestety, bezmyślność w Kostaryce rządzi i nie można wejść na wulkan z przewodnikiem, a lokalna społeczność nie może zarabiać. To tylko część mojego pastwienia się nad Kostarykańczykami. Ciąg dalszy nastąpi. Moją rolą jest chwalić to co dobre, piętnować to co głupie. Kostaryka załapała się co do tego drugiego.
San Jose – stolica Kostaryki. Położona jest na wysokościach ok. 1100-1200m n.p.m. To czuć, bo jest przyjemniej – chłodniej. Temperatury w dzień miały po 23-27 stopni C. Często mocno wiało, ale nie chłodem. Popołudniami bywały burze. Co warto zobaczyć w San Jose? Nic. Pasjonat jakichś specyficznych miejsc pewnie czymś się zainteresuje. Ale miasto jest brzydkie. Dużo gorzej wypada od Panama City. Nie ma tu starego miasto, za bardzo zabytków, ale wygląda dosyć współcześnie. Dużo dobrych samochodów. Ścisła część miasta to około 400tys. mieszk., a metropolia ponad 2mln, zatem jakaś połowa ludności kraju. Podobnie liczebna jest Panama, ale stolica dwa razy ludniejsza.
Garść informacji praktycznych. Czas UTC minus 6. Ceny – w sklepach i restauracjach trochę wyższe niż w Polsce. Co do jedzenia, tak samo jak w Panamie królują fast foody. Zagraniczne i lokalne – w ogromnej ilości. Noclegi o wyższym standardzie są zwykle droższe i mają niższy standard niż hotele w Warszawie.
Granica. WJAZD. Drogą lądową z Panamy. Wymagane jest okazanie biletu, że opuści się Kostarykę i udowodnienie posiadania 100usd na dobę pobytu. O ile tego drugiego nikt nie weryfikował, o tyle bilet był wymagany. I nie było żadnego tłumaczenia – przejadę granicę samochodem, przejdę pieszo, nie wiem jak długo będę w Kostaryce, więc nie mogę mieć biletu. Bilety wylotowe z Meksyku i USA też nic nie dały, bo nie sąsiadują z Kostaryką. Jak sobie poradzić w takiej sytuacji? Można mieć bilet prawdziwy. Można mieć bilet fikcyjny, są strony internetowe, które za niewielką opłatą taki przygotują, a na lądowych przejściach granicznych raczej nikt nie będzie sprawdzał rzeczywistości w systemach rezerwacyjnych. Można też zrobić tak jak ja, dokupić u kierowcy bilet, w moim przypadku na wyjazd z San Jose do Nikaraguy. Bilet otwarty do użycia na wszystkich trasach linii Tica Bus, z której korzystałem, choć kierowca wpisał trzy litery „Nic”, tak pro forma. Ten świstek papieru za 29usd wystarczył, strażnik graniczny poświęcił mu sekundę uwagi, ten sam, któremu jego brak nie pozwolił wpuścić mnie do Kostaryki. W takich sytuacjach poznaję inteligencję narodu. I na dzień dobry Kostarykańczycy dobrze nie wypadli. Nawet jeśli bilet za 29 usd wyrzucę do kosza, bo nie skorzystam, a oddać nie można, to zarobi na tym prywatna firma i to nawet nie z Kostaryki. Jakby władze były mądre to nie tylko zachęcałyby turystów do odwiedzin ich kraju, zamiast zniechęcać, ale po prostu zamiast okazywania biletów, wprowadziły jakąś opłatę wjazdową – bo wiz dla Polaków nie ma – która zasilałaby budżet państwa. Ponadto mam bilet i co z tego? Kto mnie zmusi do wyjazdu, może o niczym innym nie marzę jak osiedlić się w Kostaryce?
Uciążliwością jest konieczność wyjęcia z autobusu i pokazania bagaży, tylko pracownicy nie byli w stanie nic sprawdzić, kończyło się u co któregoś, że musiał otworzyć torbę, walizkę, na sekundę. Taka sztuka dla sztuki. Trzeba też wypełnić formularz celny, ale nikt go nie sprawdza. Ja nawet nie wypełniłem z czystego lenistwa i powiedziałem, że nie mam. Nikt nie robił żadnego problemu. Ponadto, co na wielu granicach jest standardem (też w Panamie), pobiera się elektronicznie odciski palców.
Przejazd z Panamy zajął 13 godzin, około 6h do granicy, 2h na granicy, z godzinę zajęły postoje na jedzenie. Zwykle przejazd zajmuje 2-3 godziny więcej, gdy granicę przekracza się w środku dnia.
Waluta colon, colones. 560-580 dają za jednego dolara, ale w restauracjach, taksówkach i hotelach bez problemu płaci się dolarami.
NA ZDJĘCIACH: wulkan Irazu – pierwsze zdjęcie z przed płotu, drugie zza. Jest widok na wierzchołek wulkanu, kierowca, który mnie na niego podwiózł. A zaraz za nim jedno zdjęcie z miasta Cartago. Dalej przyrodnicze okolice wulkanu Irazu – w drodze pod wulkan Turrialba. Na koniec lokalna waluta – colones i San Jose – stolica Kostaryki.
Error