Artykuł powstał na prośbę portalu Interia360, który został zlikwidowany, więc zamiast linka odsyłającego, poniżej zamieszczam jego treść.
ARTYKUŁ: HIMALAJE NEPALU – co wybrać - trekking wokół Annapurny czy do bazy pod Mount Everestem i na punkt widokowy Kala Pattar? – znajduje się: TUTAJ.
Na początku tego felietonu należy się kilka wyjaśnień. Trekking wokół Annapurny jest najpopularniejszym w Nepalu obok trekkingu pod Mount Everest. W ciągu całego roku pokonuje go kilkadziesiąt tysięcy osób.
Przełęcz Thorung La (Thorong, 5416m n.p.m.) jest najwyżej położonym punktem na trasie, ale nie najwyższą uczęszczaną przez ludzi przełęczą świata, jak podają niektóre media. Wyższych jest całkiem sporo, chociaż bez wątpienia Thorung La jest jedną z najczęściej użytkowanych wśród 5-tysięcznych przełęczy. Trekking ten posiada kilka wariantów, najpopularniejszy jest około dwutygodniowy. Główny wierzchołek Annapurny (8091m) jest dosyć oddalony od trasy wędrówki i słabo z niej widoczny. Dużo lepsze panoramy są na inny ośmiotysięcznik - Dhaulagiri I (8167m). W Nepalu nie ma znakowanych szlaków jak w Polsce, są tylko ścieżki po których chodzą ludzie. Mimo że media mówią o wspinaczach i alpinistach, to zdecydowana większość to turyści, którzy nie mają żadnego doświadczenia górskiego i są nieprzygotowani kondycyjnie. Każdy z nich powinien być zaewidencjonowany w systemie TIMS (Trekkers` Information Management System) zorganizowanym przez TAAN (Trekking Agencies` Association of Nepal) i NTB (Nepal Tourism Board). A w związku z tym, że niemal każdy pokonuje trekking wokół Annapurny w grupach zorganizowanych przy udziale lokalnych nepalskich agencji, to one też dysponują swoimi ewidencjami. Ponadto dane personalne są spisywane przy wydawaniu biletu uprawniającego do wejścia w rejon Annapurny. I jeszcze jedno, tak obfity opad śniegu jak w październiku 2014, to rzadko spotykana anomalia pogodowa w tym rejonie Himalajów.
A teraz przejdźmy do odpowiedzi na kilka nurtujących pytań. Zacznę od podstawowego. Dlaczego trekking wokół Annapurny (Annapurna Circuit) jest tak popularny? Bo oprócz tego, że piękny, jest bardzo łatwy. Łagodne podejścia, brak trudności technicznych. Poradzi z nim sobie przeciętnie zdrowy człowiek z przeciętną kondycją fizyczną, nawet starszy. Fragmenty biegną poniżej 1000m n.p.m., a prawie cały trekking przebiega na wysokościach nie przekraczających 3000m n.p.m. Przebywanie powyżej 4000m n.p.m. ogranicza się do okresu od jednego do trzech dni, w zależności od przyjętej taktyki pokonywania rejonu Thorung La. Na trasie jest mnóstwo miejscowości z dobrą jak na nepalskie warunki infrastrukturą, dużą część można pokonać samochodem, a do miasta Jomsom (ok. 2700m n.p.m.) nawet dolecieć samolotem z Pokhary. Istnieją dwa główne sezony trekkingowe, wiosenny (przedmonsunowy) i jesienny (pomonsunowy). Przy czym październik uchodzi za miesiąc z najpewniejszą pogodą i największą przejrzystością powietrza. Turyści w tym okresie często nie napotkają na ścieżce żadnego śniegu, nawet w jej najwyższej części.
Dlaczego uczestnicy trekkingów wyruszyli w górę mimo śnieżycy? Nepalczycy żyją z turystyki i chcą zarabiać pieniądze oraz przekazywać ciągły sygnał, że u nich wszystko w porządku. Gdyby Nepalscy przewodnicy i tragarze powiedzieli swoim klientom, że jest zbyt niebezpiecznie, aby wyruszyć w kierunku Thorung La, odbiłoby się to na ich zarobkach. A gdyby wiadomość poszła w świat, część turystów odwołałaby przyjazd. Nieuchronnie pojawiłyby się też pretensje i roszczenia finansowe uczestników w stosunku do organizatorów, że zapłacili za trekking wokół Annapurny a tu okazuje się, że nie mogą go zrealizować. Mimo że na przeszkodzie stanęła siła wyższa – przyroda. Dlatego Nepalczycy przyjęli taktykę, że wbrew zdrowemu rozsądkowi idziemy, klientom mówimy, że będzie dobrze i może jakoś się uda. Dzisiaj wiemy, że się nie udało. Jednakże obwinianie za wszystko Nepalczyków byłoby niesprawiedliwe. Winni są również uczestnicy.
Zdecydowana większość wędrujących wokół Annapurny nie posiada górskiego doświadczenia, nie potrafi samodzielnie ocenić sytuacji i podjąć decyzji. Są całkowicie zdani na przewodników, najczęściej Nepalczyków, ale czasami również przewodników z zagranicznego biura, które zorganizowało wyjazd. Dlatego jeżeli słyszą, że można iść dalej to idą, ufają, że ci co ich prowadzą wiedzą co robią. A nie zawsze tak jest, do tego dochodzi presja finansowa. Zakończony sukcesem trekking to pieniądze i zadowoleni klienci. Przerwany z powodu pogody, to problemy finansowe, z klientami, reputacją, może procesy sądowe jeżeli umowy pomiędzy organizatorem a uczestnikami były źle skonstruowane. W przypadku niewielkich firm taki jeden nieudany trekking może doprowadzić do bankructwa. Chociaż wydaje się, że gdy giną klienci takiej firmy, jej reputacja oraz sytuacja rynkowa finalnie będzie gorsza aniżeli przerwany z powodów atmosferycznych trekking. I to bez względu na to, kto naprawdę zawinił, gdyż niewielu zagłębi się w takie „szczegóły”.
Najczęściej grupom trekkingowym towarzyszy opiekun z ich kraju, przedstawiciel firmy. Którzy w trudnych sytuacjach są tak samo bezradni jak ich klienci. Bo ci ostatni zwykle kierują się najniższą ceną i efektowną stroną internetową, a nie doświadczeniem opiekuna ani doświadczeniem firmy w organizowaniu podobnych trekkingów. Wysoka jakość, w tym bezpieczeństwo, kosztują. Więc wszystko robi się jak najtaniej, by spełnić oczekiwania klientów. Choć miejmy nadzieję, że to się zmieni. Życie jest bezcenne i warto zapłacić za usługi profesjonalistów. Prawdziwych, a nie tych co tylko twierdzą, że nimi są.
Przypuszczam, że część osób prowadzących grupy rozumowało następująco. Jest śnieżyca, jest źle, ale śnieg jest luźny i powinno udać się przejść, a w międzyczasie może poprawi się pogoda - to w końcu tylko niecały dzień marszu, by znaleźć się w bezpiecznym miejscu za przełęczą. A jak w nocy przyjdzie mróz, oblodzi szlak, to w sytuacji gdy nikt nie ma raków, bo normalnie nie są potrzebne, nie będzie możliwości pokonania tego odcinka aż stopnieje śnieg. Oczywiście, nikt nie założył najgorszego.
Wspomniany brak doświadczenia skutkuje, że turyści często sami naciskają, by iść do góry, zamiast trzeźwo ocenić sytuację i powiedzieć: dalej nie idziemy, jest zbyt niebezpiecznie. Ten brak obycia z górami i kondycji psychofizycznej okazuje się śmiertelną pułapką, gdy zaczyna się dziać coś złego. Śnieżyca, nie widać ścieżki ani ludzi, lawiny, zimno, chaos. Brak ekwipunku, który niosą tragarze, a z którymi kontakt się urywa. Nie wiadomo co robić.
Błędne decyzje, miotanie się, nieumiejętne przeczekiwanie w ekstremalnych warunkach na dużych wysokościach, gdzie wszystko jest trudniejsze - to musi skończyć się źle. Pomocy znikąd, a o życiu decydują godziny, jeżeli nie minuty. Przewodnicy i tragarze też nie potrafią pomóc, nie zawsze jest z nimi kontakt, niektórzy zadbali jedynie o własną skórę. Doświadczony turysta wysokogórski albo alpinista nie ruszyłby do góry, a gdyby jednak, to w przypadku tego co zdarzyło się w rejonie Thorung La, miałby duże szanse wyjść z opresji cało.
Nie zapominajmy, trekking wokół Annapurny jest dobrowolny, każdy ma prawo w każdej chwili zawrócić. A mimo to ludzie wbrew rozsądkowi poszli do góry. Dlaczego? Oprócz przytoczonych argumentów są jeszcze inne. Dla wielu uczestników jest to wyprawa życia. Długo zbierali na nią pieniądze, większość nigdy już nie wróci w Himalaje, więc nie dopuszczają myśli, że coś może się nie udać, nie ma mowy o zawracaniu. Część ofiar zapewne sama naciskała swojego przewodnika, żeby spróbować iść dalej. Zapłacili, więc wymagają. Z trudem wywalczyli w pracy 3-tygodniowy urlop, wszystkim opowiedzieli o trekkingu w Himalajach, więc nie mogą wrócić z niczym. Urlop skrojony na styk powoduje, że w razie załamania pogody nie ma czasu rezerwowego albo jest go bardzo niewiele. Nie można poczekać kilku dni aż pogoda się poprawi, śnieg stopnieje.
Jak się dobrze zastanowimy czytając powyższe argumenty, nasuwa się smutny wniosek, że to błędne koło. Nepalczycy chcą zarobić, a klienci zrealizować trekking wokół Annapurny – nawet gdy jest zbyt niebezpiecznie.
Ktoś powie, że wśród tych co wyruszyli na przełęcz byli tacy co iść nie chcieli, uważali, że sytuacja jest groźna. Pewnie byli, ale jednak dali się przekonać.
Czemu zginęło tyle ludzi? Raz, że w październiku przez przełęcz Thorung La przechodzi codziennie od kilkudziesięciu do kilkuset osób. Dwa, ich brak doświadczenia spowodował, że nie potrafili sobie pomóc, a ci co powinni to zrobić, nie byli wstanie albo nie chcieli. Złe warunki atmosferyczne i duża wysokość utrudniły akcję ratunkową. I co nie mniej ważne, Nepal to jeden z najbiedniejszych krajów świata. Infrastruktura, ilość sprzętu ratowniczego i helikopterów zdolnych do działania w trudnych warunkach – jest bardzo ograniczona. A systemów ostrzegania przed załamaniem pogody czy profesjonalnych służb ratowniczych po prostu nie ma. Akcje ratownicze są organizowane doraźnie, na zasadzie kto może i kto co ma, próbuje pomóc, np. wojsko i agencje górskie dysponujące helikopterami. Te ostatnie nierzadko wpierw żądając pieniędzy na pokrycie kosztów akcji.
Miejscowa ludność, w tym tragarze i przewodnicy, mimo że mieszkają w Himalajach, często nie dysponują albo nie noszą ze sobą odpowiedniego sprzętu na wypadek pogorszenia pogody, bywa że nie mają żadnego doświadczenia w akcjach ratunkowych czy umiejętności radzenia sobie w sytuacjach nadzwyczajnych.
Mimo tej tragedii, w której zginęło kilkadziesiąt osób, mam nadzieję, że Nepalczykom nie przyjdzie do głowy wprowadzenie restrykcji i wymagań odnośnie tego, kto może poruszać się po Himalajach. Byłby to chybiony pomysł. Góry od zawsze kojarzą się z wolnością i tak powinno pozostać. Niech każdy sam decyduje w jaki sposób się po nich porusza i sam ponosi tego konsekwencje. Zakazy i obostrzenia nic nie dadzą, narobią więcej złego niż dobrego.
Na koniec
Jak pozbieramy w tej historii wszystkie elementy, które nie zadziałały, to mamy gotowy scenariusz na tragedię. Która nastąpiła. Uratowani turyści, to co się wydarzyło, komentują tak: „ludzi poprowadzono w góry na śmierć” – to słowa Brytyjczyka, byłego policjanta, Paula Sheridana, oceniającego działania miejscowych przewodników. To nie pierwsze i nie ostatnie takie zdarzenie w Nepalu, bo czego to się nie zrobi w biednym kraju dla klientów, którzy do tego naciskają albo są absolutnie nieświadomi tego co się dzieje. Nikt jednak z nas nie jest pozbawiony instynktu samozachowawczego, z którego warto w takich chwilach jak te w Nepalu skorzystać. To może uratować nasze życie.
Liczby tej tragedii pod koniec akcji ratunkowej były następujące: 43 ofiary śmiertelne (różnej narodowości w tym trzech Polaków), około 200 osób rannych.
Na zdjęciach:
1) Dhaulagiri I 8167m – widok z Poon Hill 3210m. O ile Annapurnę I z trasy trekkingu wokół Annapurny widać bardzo słabo , o tyle Dhaulagiri I z kilku miejsc widać świetnie.
2) Lotnisko w Jomsom, na wys. ok. 2700m.
3) Publiczny transport na niektórych odcinkach trekkingu wokół Annapurny.
4) Dolina Kali Gandaki i fragment nepalskiej części Tybetu.
5) Widok w kierunku przełęczy Thorung La 5416m z okolic Muktinath 3700m.
6) Miasto Jomsom, ok. 2700m.
7) Butelki po piwie Everest pozostawione przez turystów koło termalnych źródeł w Tatopani (ok. 1200m).
8) Las subtropikalny poniżej 1000m na szlaku wokół Annapurny.
9) Annapurna South 7219m widziana z wieży widokowej na Poon Hill 3210m.
10) Widok na przełęcz Thorung La 5416m.
11) TIMS - karta rejestracyjna dla osób udających się na trekking.
12) Mapa z fragmentem trekkingu wokół Annapurny w rejonie przełęczy Thorung La 5416m.