Wędrówka z namiotem na wulkan Fagradlsfjall dała mi przede wszystkim swobodę eksploracji i obserwowania erupcji. Skutki uboczne były dwa. Jeden pozytywny, drugi negatywny. Czyli oszczędność pieniędzy, ale też trzeba było spory ciężar wnieść na wulkan i polubić się z deszczem, wiatrem i chłodem.
Dzień piąty. 16 czerwiec 2021. Nie musiałem się śpieszyć. Miałem cały dzień na dojście do Grindavik lub w jego okolice, ale część powrotu dotyczyła obserwacji erupcji wulkanu Fagradalsfjall, został mi niewielki fragment, gdzie mnie jeszcze nie było i tego dnia miałem dopełnić dzieło. Pogoda się jednak pogorszyła, bardzo mocno wiało, ale opady nadał były niewielkie. Nie za bardzo chciało mi się pakować, mozolnie to szło. Wędrówka z nadal bardzo ciężkim plecakiem nie zachęcała. Przed południem ruszyłem od zachodniej strony doliny Geldingadalur, w dole, blisko otworu erupcyjnego widziałem w pęknięciach pola lawowego czerwoną lawę, zresztą podobnie było poprzedniego dnia. Lawa cały czas intensywnie spływała do doliny Nátthagi.
Po tym jak pagórki widokowe, najlepsze do obserwacji wulkanu Fagradalsfjall odcięła lawa, służby zrobiły dwie nowe ścieżki. Jedną od strony Stórihrutur, drugą tu gdzie się znajdowałem. Po półgodzinie marszu w kierunku drogi 427 trafiłem na nią, było całkiem sporo ludzi. Kończyła się na wypłaszczeniu nad doliną zalaną lawą. Ta ścieżka choć najłatwiej dostępna dla turystów, najkrótsza, to zwykle oferująca najsłabsze wulkaniczne krajobrazy. Opisywanego dnia płynęła jeszcze w jednej z części lawa, było widać tą zastygającą sprzed dwóch dni, ale ze stożka buchającej lawy widać nie było, zresztą odległość była duża. W kolejnych tygodniach lawa płynęła przede wszystkim na drugą stronę do doliny Meradalir i stąd nie było widać erupcji, a to tu przychodziła większość turystów, bo było najbliżej. Tak to jest często w przyrodzie, że by zobaczyć byle co wystarczy krótka, łatwa ścieżka, a by zobaczyć coś spektakularnego trzeba się namęczyć i tam już nie chce iść prawie nikt.
Na końcu doliny Gerdingadalur, najbliżej drogi 427 trwały prace przy użyciu koparek. Pagórek którym szedłem był zagrodzony taśmami żeby nie przechodzić, ale wiatr część zniszczył i porwał. Już kiedyś pisałem, że nikt nie jest takim mistrzem w zaśmiecaniu i niszczeniu przyrody w Islandii jak islandzcy urzędnicy i pomysły za nimi stojące (o TUTAJ na końcu artykułu o tym pisałem). Przy tym co wyprawiają, latające po wulkanie kawałki folii to drobiazg, ale bezmyślność podobna. To chyba cecha większości narodów, że swoje niszczą, u obcych dbają i szanują bardziej.
W tym miejscu koparki zbudowały wał, by płynąca lawa nie dostała się do doliny Nátthagakriki, tylko do sąsiedniej, za pasmem wzgórz - Nátthagi. Gdyby przerwała wał, lawa nie tylko zniszczyłaby kolejną turystyczną ścieżkę, ale płynęłaby w stronę miasteczka Grindavik oddalonego o 7km. Nie było ono zagrożone bo pofalowany teren spowodowałby, że lawa mogła wypływać miesiącami albo latami i tam by nie dotarła. Rozlewałaby się po starych płaskich polach lawowych albo do oceanu blokując drogę 427. Jednak dużo łatwiej byłoby dotrzeć do Grindavik trującym wulkanicznym gazom wraz z wiatrem. Po zalaniu kilkoma warstwami lawy dna Gerdingadalur w tym miejscu, naturalna zapora (zbocze doliny) stała się wątła i trzeba było ją podwyższyć, bez gwarancji sukcesu. Lecz to zwykle skuteczne rozwiązanie.
Nigdzie mi się nie śpieszyło, podziwiałem jak trwają prace. Lawy za wiele nie było widać, bo płynęła w tunelu pod zastygłą skorupą. W jednym odsłoniętym miejscu rzeka lawy była szeroka i wydajna. Z otworu nr 1 wydobywały się niewielkie ilości gazów. Nadszedł czas zejścia do Nátthagakriki. Na krótkim stromszym odcinku służby zainstalowały linę by wygodniej było wejść i zejść. W pierwszej chwili pomyślałem sobie, w takim miejscu to przecież bez sensu. Każdy sobie poradzi, trudności zerowe. Myliłem się jednak. Większość osób korzystało z tej liny, można było odnieść wrażenie, że gdyby nie ona – nie weszliby i nie zeszliby. Wydało mi się to przerażające. Jeśli my ludzie, współcześnie fizycznie nie jesteśmy sobie wstanie poradzić bez ułatwień na zwykłym pagórku to jak o nas to świadczy? A na Islandię i tak przyjeżdżają ludzie bardziej sprawni, lubiący aktywny wypoczynek. Powoli, obok zakorkowanej ścieżki z liną, krok za krokiem sobie szedłem w dół. Z ogromnym plecakiem, z chorym kolanem i w zasadzie bez kijków, bo się połamały. Problemów nie było, ale pewną nauczkę dostałem. Nie chcąc się zatrzymywać podczas robienia zdjęcia, źle chwyciłem lustrzankę, upuściłem ją i rozwaliłem obiektyw. Brawo, jakbym się śpieszył nie wiadomo gdzie. Dobrze że na końcu wycieczki a nie na początku. Bardzo wartościowa edukacyjnie nauczka, tylko oby nie było tak jak z robieniem zdjęć smartfonem podczas jazdy na rowerze. Dopiero jak trzeci raz w ciągu miesiąca przeleciałem przez kierownicę, bo robiąc zdjęcie podczas jazdy albo niechcący nacisnąłem przedni hamulec albo zahaczyłem o korzeń, postanowiłem nie robić zdjęć podczas jazdy. Do następnego razu, gdy znowu to zrobię.
Zszedłem do Nátthagakriki i przez pole lawowe Borgarhraun kierowałem się ku drodze i miasteczku Grindavik. Przechodząc tędy, na przełaj, natrafiłem na serię starych niewielkich szczelin erupcyjnych. Ruszyłem drogą 427, mijając kamieniołom, gdzie pozyskuje się lawę jako materiał skalny, m.in. lawę bazaltową. Do Grindavik doszedłem późnym popołudniem. Za plecami miałem dymiący wulkan. Rozbiłem się na kempingu. O tej porze dnia w miasteczku było już wszystko pozamykane, zdążyłem jeszcze zrobić zakupy na stacji benzynowej. Pusto na ulicach, wiatr. Mroczny klimat, bardzo taki lubię. Klimat z końca świata albo nawet jak z innej planety.
Pole kempingowe było zdominowane przez kampery, ale kilka namiotów też stało. Za rozbicie namiotu i swoją osobę zapłaciłem 13 euro, w cenie dostęp do kuchni z WIFI (ale jak to na Islandii kuchnia dostępna jest tylko w niektórych godzinach) i do ciepłego prysznica w cenie (to nie jest reguła). Obok kempingu na łące ktoś wybudował małe boksy / kabiny / drewniane kontenery z widokiem na port z jednej strony i wulkan Þorbjörn 243m z drugiej, reklamowane jako luksusowe i 3-gwiazdkowe. Przechodząc zapytałem z ciekawości pracownicę sprzątającą jeden z nich, ile kosztuje nocleg. Powiedziała: 250 euro. Zerknąłem do środka i widziałem małą sypialnię z łóżkiem na którym para by się zmieściła, a w mikro pokoju z aneksem i widokiem na port małą sofę którą pewnie można rozłożyć. Przypuszczam że nie wszystkie kabiny są dokładnie takie same. Kabiny mieszkalne były zadbane, proste i małe, dla mnie absolutnie nie warte tej ceny, ale Islandia już tak ma, że obiekty 3-4 gwiazdkowe są bardzo drogie. Często przyzwoite architektonicznie, z minimalizmem nordyckim w niewielkich pokojach. Za to ceny zwykle są wielkie. Na Islandię się przyjeżdża na aktywny wypoczynek, cały dzień spędza się w terenie, więc płacenie 500zł i więcej od osoby za prysznic i kawałek łóżka na 8 godzin to słaby interes. Ale chętnych nie brakuje i w sezonie często trudno o pokój w takich obiektach.
A propos prysznica. W zasadzie go nie potrzebowałem. Kilka dni bez prysznica to żadna tragedia, a moja aktywność i ograniczony zasób pożywienia powodowały, że organizm tak pracował, iż ciężko było ten brak kąpieli zauważyć. Niczym nie wyróżniałem się od innych. Ponadto na wyjazd z Islandii miałem przygotowany zestaw czystych i prawie czystych rzeczy, plus antyperspirant, woda toaletowa i mokre chusteczki. W samolocie byłbym jednym z najładniej pachnących pasażerów. Ale skoro na polu kempingowym w Grindavik był prysznic, to z niego skorzystałem.
Dzień szósty. 17 czerwiec 2021. Ostatni dzień na Islandii, dopiero chwilę po północy osiemnastego czerwca miałem powrotny lot. Nigdzie mi się nie śpieszyło, poza zdążeniem na jeden z nielicznych autobusów. Od rana w Grindavik było szaro, popołudniu gdy już byłem na lotnisku miało się rozpadać. Do południa miałem widok na niewielkie dymy wydobywające się z Fagrdalsfjall, później także podczas jazdy dwoma autobusami na lotnisko w Keflavik. Mózg dostał sygnał że koniec wielkiego wysiłku więc znowu kolano dawało popalić. W Grindavik przed odjazdem zrobiłem zakupy, połowa pracowników supermarketu to byli Polacy – nic dziwnego tutaj. Jak tak dalej pójdzie może skolonizujemy Islandię. Ale mam wątpliwości czy byłoby to dla kogokolwiek dobre? Po dotarciu na lotnisko miałem jeszcze sporo czasu. 17 czerwca jest dniem najważniejszego święta narodowego Islandii, który upamiętnia datę ogłoszenia Islandii niezależną republiką. Wydarzenie to miało miejsce w roku 1944, kiedy Islandia zerwała unię personalną z koroną duńską, w której pozostawała od roku 1918. Data 17 czerwca jest istotna dla Islandczyków również dlatego, że wiąże się z urodzinami Jóna Sigurdsona, bohatera narodowego, lidera ruchu niepodległościowego Islandii (1811-1879). W wielu miejscach powiewały islandzkie flagi, na szczęście autobusy kursowały.
Na koniec wizyty trochę informacji o wulkanie Fagradalsfjall, ale to nie była moja ostatnia wizyta na nim.
Geldingadalir, Geldingadalur, Geldingadalsgos, Fagradalsfjall – jak nazywa się ten wulkan? Nie dość, że islandzki to trudny język, nazwy islandzkie są trudne do wymówienia, to jeszcze Islandczycy postanowili się pastwić nad cudzoziemcami, komplikując nazwę tego wulkanu totalnie. Może dlatego właśnie na Youtube, gdy islandzkie media z różnych kamer zamontowanych wokół wulkanu pokazywały na żywo erupcję, tytułowały streamy: Iceland volcano eruption LIVE / Erupcja islandzkiego wulkanu na żywo. Nawet nazwa samej wyspy w angielskim sprawia pewne kłopoty bo jest island Iceland („ajlend ajslend”). Geldingadalir to liczba mnoga i oznacza doliny Geldinga, a Gelidingadalur to dolina Geldinga. Być może ma to związek z tym, że w dolinie są różne pagórki, które dzielą ją na kilka części, jakby to były doliny a nie dolina. Ale jeśli sprawdzimy co to jest jest geldinga (gelding), to dowiemy się, że wałach czyli wykastrowany koń a zatem dolina wałacha lub dolina (doliny) wałachów (geldingar, geldingum). W tym kontekście liczba mnoga brzmi lepiej. Islandzkie media używały też nazwy: Geldingadalsgos. Końcówka nawiązuje do słowa erupcja: eldgos (gosi). Pewnie moglibyśmy to słowo przetłumaczyć jako :Erupcja doliny wałachów". Ta nazwa nie jest popularna. Słuchając jak mówią Islandczycy słowo Geldingadalur, wymawiali tak jak się pisze z odpowiednim akcentem (pierwsze „g” czasami słychać jak „k”, a „u” prawie nie ma), ale Geldingadalir trochę inaczej bo drugie „i” wymawiali bardziej jak „y”. Z Fagradalsfjall jest mniej zamieszania, bo „fjall” to góra, „dal” dolina, a „fagra” to piękna, czyli by to brzmiało sensownie: "Dolina pięknej góry". Choć prawdę powiedziawszy przed erupcją to była góra nijaka, pagórek jakich tysiące, dla mnie urodę ten teren zyskał po erupcji z 2021. Słowo Fagradalsfjall Islandczycy wymawiali na dwa sposoby „fagradalsfjatl” lub "fagradalsfjat”. A dlaczego raz nazwa od doliny a raz nazwa od masywu górskiego? Szczeliny erupcyjne powstały w dolinie Geldingadalur i tak też początkowo nazwano ten wulkan. Później zaczęto częściej operować nazwą Fagradalsfjall od masywu górskiego, którego częścią jest dolina Geldingadalur. Te dwie nazwy są używane praktycznie tak samo często, ale ta druga chyba częściej w liczbie mnogiej. Rzadko, ale też można spotkać się z nazwą Geldingadölum. Wydaje mi się, że końcówka to też liczba mnoga „dolin” i nazwa by dawała wynik: „Wałachy w dolinach”. Osobiście uważam, że wprowadzono niepotrzebne zamieszanie w nazewnictwie. Trzeba było zostać przy Geldingadalur/Geldingadalir. Skoro w tym masywie wyróżnia się nazwy szczytów jak Langhóll 390m i po drugiej stronie Geldingadalur szczyt Stóri-Hrútur (Stórihrútur, 355m) to można było zostać przy Geldingadalur, którego najwyższy punkt przy otworze erupcyjnym nr 1 to ok. 300m (ale może się zapaść lub urosnąć na skutek erupcji), bardzo zbliżoną wysokość ma otwór nr 2, ale on już jest od dłuższego czasu nieaktywny. Osobiście najbardziej przywiązałem się do nazwy Geldingadalur. Do Fagradalsfjall też się przyzwyczaiłem.
Dolina Nátthagi. Islandzkie służby postanowiły do niej skoncentrować płynące rzeki lawy w kierunku oceanu. Abstrahując od innych dolin zalewanych przez lawę - znajdują się one w bezpiecznej odległości od infrastruktury i miasteczka Grindavik. Lawa miała ochotę płynąć dwoma drogami w kierunku oceanu – doliną Nátthagakriki i doliną Nátthagi. Ta pierwsza jest płaska i rozległa, ale położona bliżej Grindavik, dla którego największym utrudnieniem byłyby gazy wulkaniczne które mógłby przynieść wiatr. Dlatego koparki stworzyły wał ziemny, który powstrzymał lawę przed wpłynięciem do Natthagakriki. Za to Nátthagi oddzielona jest od Grindavik masywem górskim i lawa kierując się tędy do oceanu, czyni to w dalszej odległości od zabudowy mieszkalnej. Jedynie może zniszczyć kawałek drogi 427 i prywatne ziemie z jakimiś niewielkimi pojedynczymi zabudowaniami. Ale zważywszy na ustanie erupcji nic na to nie wskazuje, lawa zatrzymała się ok. 2km od oceanu. FILM YOUTUBE: czy lawa dopłynie do oceanu?
Pisałem na blogu, iż 6 czerwca z grupą szedłem ścieżką na pagórek, który odcięła lawa 13 czerwca spływając do doliny Nátthagi. Jestem pewien, że prawie nikt z przechodzących tędy osób się nad tym nie zastanawiał i nie zdawał sobie sprawy, że nagle może zostać odcięty. Pewnie islandzkie służby ewakuowałyby takie osoby, ale te służby pilnowały by odpowiednio wcześniej zareagować i zamknąć ścieżkę dla ruchu turystycznego. Osobiście miałem świadomość pewnego ryzyka i że niełatwo byłoby się wydostać o własnych siłach. Już pomijam że sam mógłbym coś próbować, ale z grupą absolutnie nie. Płynnej rzeki lawy nie da się pokonać.
Chodząc po wulkanie zauważyłem, że miała ona różną lepkość w momencie wydostawania się z otworów erupcyjnych, ale dominowała lawa o małej lepkości. W momencie pobytu na Islandii erupcja trwała już 3 miesiące, to długo pamiętając ile trwały ostatnie erupcje w tym kraju. Miała mocno efuzyjny czyli wypływowy charakter. Szacunki mówiły, że na sekundę wypływa z wulkanu 12-13m3 lawy. Podano że przez pierwsze 3 miesiące lawa zalała 3 – 3,5 km2 powierzchni i wydostały się 63mln m3 lawy (na koniec września 2021 było to ok. 4,85km2 i ok. 150mln m3). Komora magmowa (magma chamber) o długości 7km jest w linii Fagradalsfjall – Keilir (379m, bardzo charakterystyczny i dobrze widoczny stożek jadąc z lotniska w Keflaviku do Reykjaviku). Dno komory magmowej oszacowano na 5km, ale jej strop jest 2km po Keilirem i tylko 1km pod Fagradalsfjall.
Islandia relacja – koniec artykułu 5/6.
NA ZDJĘCIACH ISLANDIA: 1-7) erupcja wulkanu Fagradalsfjall i tak np. na zdjęciu nr 5 widać dolinę Natthagi, która jest też na dolnych ćwiartkach zdjęcia nr 3 – widać dokąd dopłynęła lawa, na wszelki wypadek zabezpieczona zbudowanym wałem ziemnym. Prawa górna ćwiartka to dolina Meradalir; 8) Grzegorz Gawlik z plecakiem opuszcza masyw Fagradalsfjall; 9) Gunnuhver (Reykjanes) – najbardziej wydajna fumarola na Islandii. 10) Prawa górna ćwiartka to wulkan Hekla – notorycznie jeden z głównych kandydatów do erupcji, które nieraz już wulkanem targały. Lewa dolna ćwiartka to Reynisfjara – plaża widziana z Dyrhólaey, widać też skały w oceanie Reynisdrangar. Pozostałe ćwiartki to pustynia wulkaniczna Myrdalssandur; 11) Studlagil – bazaltowy kanion (wschodnia strona). 12) dolne ćwiartki to lodowa laguna Jökulsárlón z górami lodowymi i widocznym w tle lodowcem Breidamerkurjökull (część Vatnajokull). Prawa górna ćwiartka to znajdująca się po sąsiedzku Diamentowa Plaża (Diamond Beach) z kawałkami lodu z laguny. Lewa górna ćwiartka to lodowiec Sólheimajökull część lodowca Mýrdalsjökull.
Error