Etna jest najważniejszym wulkanem w moim PROJEKCIE 100 WULKANÓW realizowanym od 2006 roku. Prowadzę jej badania regularnie, od długiego czasu co roku, zdarzało się dwa razy w roku. I za każdym razem rejon kraterów szczytowych dostarcza nowych informacji. A to potężny obszar, zaś Etna to bardzo duży wulkan i bardzo aktywny. Idealne miejsce do badań zjawisk wulkanicznych.
DZIEŃ 1, 19 wrzesień 2021. Czasami seria zbiegów okoliczności jest na tyle nietypowa że zastanawiam się jak to się mogło stać? Całkiem często dopadają mnie takie zbiegi. Ale po kolei. 29 sierpnia miała miejsce ostatnia erupcja Etny przed moim przyjazdem, a że w roku 2021 wybuchała częściej niż raz na miesiąc, realna była erupcja podczas mojego pobytu we wrześniu, zaplanowanego dużo wcześniej. Od 12 września, po przylocie na Sycylię, codziennie zerkałem na Etnę, czy to może właśnie ten moment. W międzyczasie zwiedzałem we wspaniałym towarzystwie kolejny raz Sycylię, w tym odwiedziliśmy Etnę (notabene jest na liście UNESCO): rejon Torre del Filosofo, a dokładnie dwa kratery sąsiadujące ze sobą, które często nazywa się wspólną nazwą: Crateri Barbagallo. Najwyższy ich punkt wynosi ok. 2850m i powstały po erupcji z 2002 roku (ostatniej która miała sporą siłę przez kilka miesięcy). Wokół pustynia wulkaniczna, liczne kratery pasożytnicze i bliski widok na kratery szczytowe. Z tych pierwszych oprócz Barbagallo odwiedziliśmy Crateri Silvestri Inferiori 1886m, Cisternazza 2564m, stanęliśmy nad rozpadliną Valle del Bove. Odwiedziliśmy Grotta di Serracozzo (piękną jaskinię wulkaniczną, do której wejście znajduje się na ok. 1865m) i Gole dell'Alcantara (bazaltowy kanion, którym płynie górska rzeka). Gdy rano 19 września w niedzielę zostałem na Sycylii sam, po pożegnaniu na lotnisku ruszyłem ku Etnie. Miałem 4 dni na kolejną eksplorację. Koło dworca kolejowego w Katanii byłem o 8:25, dziesięć minut po czasie, gdy odjechał jedyny publiczny autobus do Etna Sud na 1900m (Rifugio Sapienza). Nieliczne autobusy do Zafferana Etnea (ok. 500m) w niedzielę nie kursowały, a to była druga opcja startu na Etnę. Musiałem wymyślić inną. Jedyną opcją oprócz taksówek lub wynajętego auta, które nie było mi potrzebne, pozostał dojazd pociągiem do stacji Riposto-Giarre i stamtąd na Etnę od strony północnej. Bardzo niefajna opcja, start z prawie nad morza (30m n.p.m.), by wejść na 3330m i zejść od strony południowej w 4 dni. Totalna mordęga. Bo ukrop lejący się z nieba. Bo plecak ok. 25kg, z czego połowa to woda, której na Etnie nie ma, jeśli nie zachował się śnieg. Wędrówka drogami asfaltowymi bez pobocza i chodników, więc jeszcze większy ukrop i skupienie by mnie ktoś nie potrącił. Wpierw ustawiłem tryb pieszy w gpsie, ale po przejściu zabytkowym fragmentem miasteczka Giarre (najstarsze zabytki średniowieczne) zaczął mnie prowadzić ścieżkami których nie było. Przedzierałem się przez pola, krzaki, wysokie płoty sadów, pod autostradą. Straciłem tylko dużo czasu i przestawiłem się na tryb dłuższy – samochodowy. Pot kapał ze mnie ciurkiem, a za to Etna trzeci dzień dymiła mocniej, na biało, z Krateru Centralnego i Północno-Wschodniego. Szło się strasznie, do tego niezaleczona kontuzja kolana dokuczała. W każdym miasteczku by nie zubożyć zapasów wody zatrzymywałem się na zakupy, w San Giovanni Montebello w markecie, przy okazji oglądając stare centrum z bardzo ładnym kościołem z XVIII wieku: Chiesa madre di San Giovanni Battista, W Sant'Alfio w kawiarni koło katedry zbudowanej z lawy w XVIII i XIX wieku otoczonej ślicznymi uliczkami, sennymi w niedzielę. Korzystałem z darmowych wodopojów, czasami zrywałem sobie owoce opuncji (kaktus) Owoce, które urosły na mocnym słońcu były całkiem słodkie, ale uwaga na malutkie kolce, nie wolno ich zrywać gołymi rękami. Trasa była coraz bardziej stroma, ludzie niezmiennie patrzyli na mnie jak na idiotę. Tutaj nikt nie chodzi piechotą. A gość z dwoma plecakami w takim upale wędrujący po Sycylii – to się nie zdarza. I tak dotarłem na 800m n.p.m. do Fornazzo, do restauracji, gdzie pełno ludzi. Bo jak powiedziała mi Kasia współprowadząca lokal i mieszkająca tutaj 20 lat, Włosi w soboty i niedziele jadają na mieście, a w Fornazzo jest przyjemniej bo chłodniej. Więc nawet Włochom może być za ciepło, ciekawe. Za Fornazzo wkraczałem w niezamieszkałą Etnę. Byłem już strasznie umordowany, ale koniec dnia i nadzieja na większy chłód mnie zmobilizowała. Ponadto chciałem mieć widok na partie szczytowe Etny gdyby akurat wybuchła. O 19:15 zaszło słońce, w lesie już był mrok. Etnę znam już tak dobrze, że nawet nocą wiedziałem jak iść – w zalesionym i stromym terenie. Trochę mnie to zaskoczyło, ale o 22:30 powiedziałem koniec, będąc koło krateru Monte Rinatu (max punkt 1650m n.p.m.). Znalazłem kawałek miejsca osłoniętego od wiatru, ok. 10 minut od punktu widokowego na Etnę (na skraju Valle del Bove), już nie miałem siły tam dojść z plecakiem, wypociłem chyba całą wodę z organizmu. Nie mniej zmobilizowałem się by podejść aby zobaczyć Etnę. Dymu było sporo wokół szczytu, ale nic spektakularnego się nie działo. Rozbiłem namiot na 1600m, czasami toksyczne gazy docierały też tutaj. Panowała idealna temperatura. Łączna suma podejść wyniosła 1700m, a pokonanych pieszo kilometrów 25 (pod górę).
DZIEŃ 2. Zbyt ambitnie podszedłem do tematu pierwszego dnia, mianowicie do wędrówki. Dnia drugiego czyli 20 września, bardzo nie chciało mi się zebrać. W końcu ruszyłem granią Valle del Bove. I wszystko byłoby dobrze gdybym szedł tak jak zawsze, poniżej skalnej grani w tym miejscu, a nie nią. Gdy w jednym miejscu zrobiło się niebezpiecznie na wędrówkę z potężnym plecakiem, mały od rana włożyłem do dużego, a na szyi dwa duże aparaty, postanowiłem plecak zrzucić na półkę skalną poniżej i to samo zrobić z aparatami, by samemu bezpiecznie pokonać trudniejszy odcinek bez przeszkadzających rzeczy. Ale mój pomysł okazał się katastrofą. Plecak spadł półtora metra na półkę, odbił się i zaczął się turlać w dół po trochę zalesionym stromym zboczu od strony Valle del Bove, aparaty też zaczęły spadać, jeden złapałem, drugi poleciał w dół. Zawartość plecaka częściowo się wysypała, znalezienie wszystkiego i spakowanie już nie tak solidnie jak rano, zajęło godzinę. Szukanie aparatu niewiele mniej. Już w zasadzie się poddałem. Zresztą byłem pewien że Nikon P900 nie przetrwał tego upadku mimo że był w pokrowcu. Postanowiłem, że zejdę jeszcze dwadzieścia metrów niżej i koniec, właśnie na tym końcu na czarnej lawie czarny pokrowiec zahaczył o krzak. Sturlał się jakieś 100 metrów i do tego działał. Wykończony całą akcją i upałem ruszyłem dalej. Chętnie bym wypił całą wodę ale miałem tylko 2 litry na dobę. Idąc dalej byłem tuż nad niedawno odwiedzoną jaskinią Serracozzo a w dole było schronisko Citelli (ok. 1750m).
Tego dnia wiatr dziwnie się zachowywał, po spokojnej nocy, nawet mój namiot furgał na wietrze o poranku, potem znowu wiatru prawie nie było, by w drugiej połowie dnia przejść w siłę huraganową. Gdy umordowany zbliżałem się do Osservatorio Vulcanologico INGV (2820m), zaczął być dużym problemem. Z trudem mogłem ustać na nogach i martwiło mnie, że nagle śpiwór albo karimata odepnie się od plecaka. Poleciałyby wtedy daleko w dół, nawet kilometr. Musiałbym przerwać wycieczkę na Etnę. Dlatego szedłem poniżej grani, specyficznie się ustawiając do wiatru, a czasami przeczekując najsilniejsze podmuchy. Do obserwatorium dotarłem gdy zapadał zmrok, z trudem znalazłem miejsce, gdzie wiatr wiał najsłabiej, choć nadal mocno. Rozbiłem namiot, bynajmniej nie na takie trudne warunki, za to był bardzo lekki. Gdyby nie przygoda z półką skalną, tego dnia doszedłbym do docelowego miejsca noclegu, bliżej kraterów szczytowych i od innej strony, na ok. 3100 m n.p.m. Tego dnia pokonałem ok. 10km i 1400m przewyższeń. Przez większość dnia szedłem na skraju Valle del Bove, kończąc nad Valle del Leone. Obie doliny są mi dobrze znane.
Na zdjęciach: lawa i widok na Etnę z San Giovanni Montebello, opuncja, dach niewielkiego schroniska niedaleko Fornazzo pokryty lawą, mój namiot na 1600m, w tle Valle del Bove.
Error