Santa Maria 3777m jest klasycznym, wysokim stratowulkanem, o ciekawej historii. W XX wieku mięliśmy na Ziemi trzy erupcje o skali VEI 6 (Indeks Eksplozywności Wulkanicznej). Największe zanotowane w historii miały VEI 8 (skala nie jest zamknięta), a zatem szóstka to bardzo dużo. Jedna z erupcji miała miejsce na wulkanie Santa Maria w 1902r. (pozostałe, odrobinę silniejsze, to Pinatubo 1991r. i Novarupta 1912r.). Zginęło co najmniej 5000 osób. Bomby wulkaniczne zabijały nawet w odległości 15 kilometrów od wulkanu. Poerupcyjne epidemie chorób uśmierciły kolejne tysiące ludzi.
Istnieje jednak pewien problem z nazewnictwem. Wulkan Santa Maria przed erupcją z 1902 roku był nieaktywny od co najmniej 500 lat, może nawet kilka tysięcy. Był uważany przez ludność za wygasły, dlatego wielkiego trzęsienia ziemi z pierwszej połowy przedmiotowego roku nie skojarzyli z wulkanem i nadchodzącą wielką erupcją. Wybuch nie nastąpił w partiach szczytowych, tylko na flance południowo-zachodniej, od strony Oceanu Spokojnego. Rodzące się aktywne kratery pasożytnicze na zboczach wulkanów, których stare fragmenty są już wygasłe, to nic niezwykłego. Ale tutaj rozwaliło spory fragment zbocza, a erupcja była gigantyczna. Na zdjęciach z tamtego wydarzenia, stożek Santa Maria jest nienaruszony a ogromne chmury dymu wydobywają się z dolnych fragmentów masywu.
I tak powstał krater na wysokości zbliżonej do 2500m n.p.m. Kolejna erupcja, z 1922 roku, utworzyła w kraterze kopułę lawową, którą nazwano Santiaguito (tłumaczę ją sobie jako „mały święty”). Dzisiaj ma około 2550m n.p.m. Od tamtego czasu mocniejsze wybuchy w tym rejonie wystąpiły kilkunastokrotnie. Przed moim przyjazdem takie zjawisko nastąpiło w 2016 roku. Santiaguito jest stożkiem wulkanicznym i de facto samodzielnym bytem względem wulkanu Santa Maria. Nie jest typowym kraterem, jest to tzw. lava dome, czyli kopuła lawowa. Lawa jest rzadkim zjawiskiem na tym wulkanie, a wypływy jeszcze rzadsze. Do tego jest lepka. Niewielkie ilości lawy wydobywają się z komina wulkanicznego, szybko zastygają, wulkan rośnie. Wygląda to jak kopiec, albo zwarta kupa gruzu wyrzucona gdzieś na placu. Tylko że krater Santiaguito to nie koniec nazw, bo obok jest struktura, którą miejscowi nazwali Mirrador Santiaguito. Są to młode fragmenty, bo z ostatnich stu lat, z których jeszcze wydobywają się nikłe gazy. To kilka „lava dome” tylko w procesie wygasania, bo aktywna część wulkanu przesunęła się. Są odrobinę wyższe od Santiaguito. Żebyśmy mogli mówić o aktywności wulkanu Santa Maria sensu stricto, musiałoby dojść do kolejnej wielkiej erupcji, która zniszczyłaby obecny stożek wulkanu, a na tym miejscu utworzyłby się nowy krater. W chwili obecnej poprawniej byłoby uznać, że są to dwa osobne wulkany albo używać określenia wulkan/kompleks wulkaniczny Santa Maria – Santiaguito.
Erupcje na Santiaguito to najczęściej erupcje gazowo-popiołowe lub erupcje pary wodnej. Z kopuły lawowej cały czas wydobywają się gazy z dużą zawartością pary wodnej, ale kilka razy siarkowodór poczułem na szczycie Santa Maria. Podczas pobytu miała miejsca jedna, bardzo mała erupcja pary wodnej. Poza tym spokój. Słyszałem też kilkukrotnie małe lawiny skalne schodzące ze zbocza Santa Maria, który zniszczyła erupcja z 1902 roku. Widać też było pozostałości po laharach – lawinach błotnych, których ważnym składnikiem jest popiół wulkaniczny. By wystąpiły potrzebna jest woda. W tym rejonie świata może ona mieć tylko dwa źródła pochodzenia. Deszcze albo para wodna wydobywająca się podczas erupcji. Ewentualnie jezioro kraterowe, ale na Santiaguito go nie ma. Takie lawiny błotne, gorące, spływają bardzo szybko, niszcząc wszystko. W rejonach zabudowanych są bardzo niebezpieczne.
Na Mirrador Santiaguito i Krater Santiaguito można się całkiem łatwo dostać, o ile ktoś się nie boi. Ale po co jak można mieć dwa w jednym. Zdobyć Santa Maria i z pod szczytu obserwować Santiaguito. Widać cały krater, dużo lepiej, niż gdyby się na nim było. Wspaniałe miejsce do obserwowania erupcji, o ile nie byłaby za duża i wiatr nie wiałby w kierunku Santa Maria. Jest pewien minus. Wejście wymaga więcej czasu i wysiłku, a poza dniem może być chłodno.
Santa Maria jak inne wulkany od Pacaya po Tacana są częścią pasma zwanego Sierra Madre. Tutejsze wulkany mają genezę podobną do innych w Ameryce Centralnej. Słowem klucz jest – subdukcja – pomiędzy płytami tektonicznymi. W tym wypadku płyt: Cocos i Carribean. Subdukcja polega na wypychaniu i wciąganiu jednej płyty pod drugą. Te tarcia doprowadziły do powstania Wulkanicznego Łuku Ameryki Środkowej i ich ruchy odpowiadają za trzęsienia ziemi i erupcje wulkaniczne na tych terenach.
Kopuła lawowa Santiaguito jest w rzeczywistości zespołem kilku kopuł nakładających się na siebie. Ta najbardziej dymiąca i ciepła, jest zarazem wentylatorem, który miejscowi nazwali „bardzo oryginalnie” – El Caliente („Gorąca”). Wyróżnia się jeszcze kopuły o bardziej fantazyjnych nazwach: La Mitad („Połowa”), El Monje („Mnich”), El Brujo („Czarnoksiężnik”). Je również dobrze widać z Santa Maria, kolejno odchodzą od El Caliente. Właśnie ta trójka w nomenklaturze miejscowych określana jest jako Mirrador Santiaguito, a ja określiłem wyżej ów teren jako wygasający z niewielkimi wyziewami. Jak się przyjrzymy, są to kopuły lawowe, obok siebie, powoli zarastające. La Mitad ma obecnie podobną wysokość jak El Caliente. Przy niewielkiej aktywności wulkanicznej może stanowić punkt widokowy, choć dużo słabszy niż Santa Maria, w razie większej erupcji będzie w zasięgu jej pola rażenia. Ciekawe jak długo aktywna będzie kopuła El Caliente i czy kolejna powstanie w tej samej linii co cała czwórka?
Angel podjechał punktualnie, o 1:30 w nocy, z tym samym kierowcą. Tym razem strażnik jeszcze nie spał i szybko opuściłem hostel. Po pół godzinie jazdy byliśmy pod wulkanem. Miasto i okoliczne wioski spały. Start z wysokości 2400m, maksymalna wysokość 3777m. A więc prawie 1400m przewyższenia. Więcej niż kilkanaście godzin wcześniej na Tajumulco. Bo wejście na Santa Maria jest większym wyzwaniem niż na najwyższy wulkan Ameryki Centralnej. Choć w obu przypadkach mówi się, że wejście wymaga trzech godzin marszu. Na opisywanym wulkanie trzeba spełnić jeden warunek, by tak się stało. Być dosyć sprawnym. Wejście nie jest trudne, bo to stary wulkan, stromy, ale linia poprowadzenia ścieżki łagodzi ten fakt. Przy czym, przy aktywnych i naprawdę stromych stratowulkanach Santa Maria jest łatwa i niewymagająca. Pierwsza godzina jest łagodniejsza i trzeba zachować trochę czujności, bo odchodzą boczne ścieżki na okoliczne pola. Najstromszy odcinek, to ten końcowy. Prawie cała wędrówka odbywa się w lesie, ale wierzchołek jest łysy. Weszliśmy na szczyt w równiutkie trzy godziny, postojów było piętnaście minut. Oświetlone Quetzaltenango ładnie się prezentowało. Panował przyjemny chłód, wiatr nie był uciążliwy. Na zegarku piąta rano. Idealnie. Bo o szóstej miało już być jasno. GPS wskazywał 3782m z błędem do 5m, więc można przyjąć wysokość na poziomie 3777m, choć źródła internetowe podają 3772m.
Celowo dotarłem tutaj w nocy. Chciałem sprawdzić czy występuje żarzenie z aktywnej kopuły lawowej, a stwierdzić mogłem to tylko w nocy. Ale nie było, wulkan spokojny, trochę gazów z dominującą parą wodną. Pozostało poczekać do świtu, by zrobić kilka dziennych fotografii.
Wchodzenie na wierzchołki i punkty widokowe na tzw. wschód słońca jest zwykle przereklamowane. I nie ma potrzeby marznąć o świcie, lepiej przyjść kilka godzin później. Pogoda wtedy zwykle nadal jest dobra. Moja obecność o świcie na Santa Maria była skutkiem ubocznym. Przyjemnym. Bo widok aż po Fuego i Agua w pomarańczowych odcieniach był doskonały. Do tego wybuchy tego pierwszego. Dostojnie prezentowały się także wulkany Acatenango i Atitlan oraz z drugiej strony Tajumulco i Tacana. Nikogo poza mną i Angelem tutaj nie było, choć on spał za głazem. Turyści wyruszyli dopiero o poranku, by znaleźć się na wierzchołku w południe i później.
Bo jakoś tak jest, że tam gdzie warto być o wschodzie słońca zwykle nikogo nie ma, a tam gdzie to bez znaczenia, wszyscy startują na wschód słońca, bo ponoć jest ładnie. Właśnie ta dziwna zasada spowodowała, że nikt na wschód słońca się nie wybrał. I bardzo dobrze. Samotnie delektowałem się jednym z najwspanialszych wschodów słońca jaki widziałem. Gdy robiło się jasno nawet Santiaguito zrobiło mi niespodziankę, malutką ale zawsze, erupcją gazową. A potem słońce idealnie oświetliło aktywną kopułę lawową.
Po ponad dwóch godzinach zarządziłem zejście na dół. Angel w ogóle nie ingerował w to co robię i nie kwestionował długości pobytu na wierzchołku. Dostosował się do moich potrzeb. Zejście zajęło nam 1h45min, w tym 10 min postojów. Od połowy wulkanu zaczęliśmy mijać wchodzących. Połowa to Gwatemalczycy, połowa to zachodni turyści. Około 40 osób. Jedni i drudzy ledwo żywi, a przed nimi kawał drogi. Tempem jakim szli, nie mieli szans wejść na szczyt w trzy godziny. Ponadto zrobiło się nieprzyjemnie gorąco.
Zeszliśmy do wioski, odnaleźliśmy autobus, niżej aniżeli nasz nocny punkt startu, i przed 10:00 dojechaliśmy do Xela (Quetzaltenango). Pożegnałem się z Angelem. Zadowolony byłem z jego usług. Pozostało się przepakować i zorganizować sobie autobus do stolicy.
Wyprawa praktycznie dobiegła końca, nastał czas powrotu. Osiągnąłem dwa razy więcej niż liczyłem, że się uda, w bardzo krótkim czasie, ale zapłaciłem za to swoją cenę. 16 wulkanów w 26 dni.
Dygresja na koniec. Gwatemala próbuje walczyć ze śmieciami i sikaniem. Osiągnięcia mają w najlepszym wypadku mizerne, ale dobrze że próbują. Jeszcze kilka pokoleń nowych Gwatemalczyków i może coś z tego będzie? Na razie wszędzie śmieci mimo tabliczek przy drogach, by nie śmiecić, napisów w autobusach, by nie wyrzucać śmieci za okno. Tabliczki by nie sikać na ulicach, tylko w toaletach, też niewiele dają. Przykład. Antigua Gwatemala, pełno ludzi, lokalny mężczyzna skręca w boczną uliczkę. Odwraca się tyłem do ludzi z ulicy, którą szedł przed chwilą. I sika bez skrępowania. Wysypiska śmieci w masywie wulkanów Tajumulco i Santa Maria są sprawką Gwatemalczyków, może pomogli trochę sąsiedzi z Meksyku. Przedstawiciele krajów zachodnich to zupełnie inna kultura śmieciowa. Chodzenie po górach w takim syfie odpycha. I ciągle niezmiernie mnie dziwi próba palenia puszek po napojach, konserwach i rozbijanie szklanych butelek. Tak śmieci nie znikną.
Na zdjęciach (17.03.2018): wulkan Santa Maria z różnych ujęć, w tym wschód słońca w kierunku Fuego, Acatenango, Atitlan oraz w kierunku Tajumulco i Tacana. Ponadto kopuła lawowa Santiaguito i wygasające sąsiednie. Jak również widoki na Quetzaltenango .
Error